W ciągu ostatnich miesięcy mocno rozpowszechniły się elektryczne deskorolki. Mają różne postacie (poczynając od czterokołowych, poprzez dwukołowych, a na jednokołowych kończąc). Różnie są też nazywane (deskolotki, airwheel, segway i chyba najpopularniejsza – hoverboard). Jednak faktyczny wygląd tych urządzeń nie ma znaczenia. Z punktu widzenia prawa są to urządzenia niemieszczące się w żadnej z dotychczas znanych kategorii. I w tym tkwi problem, ponieważ, aby poruszać się po drodze publicznej pojazd nie może być „niezidentyfikowany”. Wspomniane pojęcie drogi publicznej trzeba przy tym rozumieć szeroko, tj. nie tylko jako ulicę, ale ten chodnik i drogę dla rowerów.
Dotąd problem ten nie był szczególnie istotny, ponieważ takimi urządzeniami po prostu nie dało się jeździć po dziurawych chodnikach, a ścieżek dla rowerów nie było zbyt wiele. Ostatnio jednak to się zmieniło. Można nie tylko za relatywnie niedużą kwotę sprawdzić z Chin lub nabyć od polskiego pośrednika hoverboard, ale też są warunki, aby nimi jeździć po chodnikach lub ścieżce dla rowerów. Jest to jednak prawnie ryzykowne.
Są dwie możliwości:
1. Uznanie, że osoba poruszająca się na elektrycznej deskorolce to pieszy w świetle prawa, a zatem można byłoby wtedy poruszać się po chodniku, a czasami również innych częściach drogi. Jest to jednak dość dziwne rozwiązanie, ponieważ takie urządzenie może być przecież dość sporo, a przede wszystkim trudno mówić, że osoba jadąca takim urządzeniem „idzie”.
2. Uznanie, iż urządzenia takie nie są ani pieszymi, ani żadną z kategorii pojazdów w rozumieniu prawa o ruchu drogowym. W takiej sytuacji możliwe byłoby korzystanie z takich urządzeń jedynie tam, gdzie nie obowiązują te przepisy, czy w zasadzie tylko w domach i innych pomieszczeniach.
Powyższe problemy są przedmiotem mojego ostatniego artykułu naukowego: Ł. Goździaszek, Elektroniczne deskorolki i podobne urządzenia, Edukacja Prawnicza 2015, nr 2, s. 9-14.