Neutralność technologiczna

Przy okazji wprowadzenia na masową skalę Jednolitego Pliku Kontrolnego pojawiła się w pierwszej kolejności kwestia wykluczenia użytkowników innych systemów operacyjnych niż Windows. Wykluczyło to choćby użytkowników sprzętu Apple. Zaistniał zatem problem neutralności technologicznej. Wyraźnie należy zaznaczyć, że neutralność technologiczna nie jest nowością, lecz ugruntowanym zagadnieniem prawnym.

Wracając do Jednolitego Pliku Kontrolnego – w ostatnim momencie zdecydowano jednak zmienić podejście i nie tylko Windows nie był już konieczny, ale nawet nie trzeba było posiadać kwalifikowanego podpisu elektronicznego lub profilu zaufanego (zob. moje dwa poprzednie wpisy na temat Jednolitego Pliku Kontrolnego: „Jednolity Plik Kontrolny” i „Zmiany w JPK”). Wprowadzono nawet specjalne regulacje, aby to umożliwić. Minister Finansów wydał rozporządzenie z dnia 2 lutego 2018 r. zmieniające rozporządzenie w sprawie sposobu przesyłania za pomocą środków komunikacji elektronicznej ksiąg podatkowych oraz wymagań technicznych dla informatycznych nośników danych, na których te księgi mogą być zapisane i przekazywane (Dz. U. z 2018 r., poz. 304).

Niniejszy wpis nie będzie jednak dotyczył jednak już tylko Jednolitego Pliku Kontrolnego, ale neutralności technologicznej w ogólności. Odwołałem się do Jednolitego Pliku Kontrolnego, ponieważ dobrze obrazuje obecny stan rzeczy.  A nadto jest to „świeży” temat.

Neutralność technologiczna w prawie

Neutralność technologicznie jest prawnie zdefiniowana, zatem nie jest to tylko idea, lecz konkretnym kryterium oceny zgodności z prawem rozwiązań informatycznych.

Definicje zawiera ustawa z dnia 17 lutego 2005 r. o informatyzacji działalności podmiotów realizujących zadania publiczne (Dz. U. z 2017 r., poz. 570).

W myśl art. 3 pkt 19 tej ustawy neutralność technologiczna to zasada równego traktowania przez władze publiczne technologii teleinformatycznych i tworzenia warunków do ich uczciwej konkurencji, w tym zapobiegania możliwości eliminacji technologii konkurencyjnych przy rozbudowie i modyfikacji eksploatowanych systemów teleinformatycznych lub przy tworzeniu konkurencyjnych produktów i rozwiązań.

Zapomniana regulacja

Co ciekawa, neutralność technologiczna była częstym przedmiotem rozważań w czasach w zasadzie jednolitych standardów informatycznych. Jeszcze nie tak dawno przecież sprzęt applowski był w Polsce rzadkością. Niepodzielnie królował Windows. Ja pamiętam nawet czasy kiedy rozważania dotyczące neutralności technologicznej ogniskowały się wokół możliwości oparcia informatyzacji podmiotow publicznych na formacie PDF, w takim rozumieniu czy wymaganie tego formaty nie byłoby przekroczeniem granic neutralności technologicznej. Nie myślano wtedy nawet o Windowsie jako wyłącznie dopuszczalnym systemie operacyjnym.

Dziś jednak, mam przynajmniej takie wrażenie, że o neutralności technologicznej mówi się znacznie mniej, a nawet wcale. Jest to dość niezwykłe, ponieważ akurat w obecnych czasach przestrzeganie neutralności technologicznej jest niezwykle istotne. Ta istotność wynika z faktu, że coraz więcej rozwiązań technicznych jest narzucanych jako obowiązkowe. Brak neutralności technologicznej tworzy zaś przeszkodę w posługiwaniu się technologią. W efekcie nie jest możliwe zrealizowanie obowiązku określonego przez prawo.

Wynika z powyższego wniosek, że w okresie kiedy problematyka neutralności technologicznej była dość teoretyczna mówiono o niej wiele, ale w czasach kiedy w praktyce stała się problemem zapomniano o niej.

Zmiany w JPK

Na krótko przed upływem terminu (26 lutego 2018) upowszechnienia wśród przedsiębiorców obowiązku wnoszenia Jednolitego Pliku Kontrolnego (dalej: JPK) dokonano wielu istotnych zmian. Tym samym kilka problemów, o których wspomniałem w poprzednim wpisie zostało rozwiązanych, ale jednocześnie powstały kolejne. Ogólnie mam wrażenie, że bilans ostatnich zmian jest negatywny. Powstało więcej nowych problemów niż rozwiązano starych. Nadto dodatkowo skomplikowano system.

Na marginesie wyjaśniam, że już wcześniej niektórzy przedsiębiorcy mieli obowiązek wnoszenia JPK. Jednak teraz objął on również tzw. mikroprzedsiębiorców. Często są to zaś osoby, które nierzadko nie korzystają z pomocy profesjonalnych przedsiębiorstw księgowo-rachunkowych. Tym samym muszą własnymi siłami przesłać JPK.

Zagadnienie jest o tyle ciekawe, że ukazuje, że niezbyt dopasowane do realiów wymogi technologiczne stają się ogromnym problemem dla realizacji obowiązków nałożonych przez prawo. Zresztą, kwestie można ujmować jeszcze inaczej – jako odpowiedz organów publicznych na częste narzekania, że urzędy są niedostatecznie nowoczesne (ja akurat tak nie uważam, ale często spotykam się z takimi opiniami). A zatem mamy teraz bardzo innowacyjne rozwiązanie, ale jak się okazuje, trochę chyba za nowoczesne i być może wiele osób nieporadzi sobie z rodzącymi się problemami technicznymi.

Autoryzacja i e-bramka dla JPK

W ostatnich tygodnia przed upływem wspomnianego na początku terminu na złożenie JPK złagodzono wiele wymogów technologicznych. Nie oczekiwałem nawet takich zmian. Przynajmniej o dwóch modyfikacjach warto wspomnieć.

Po pierwsze, oprócz posłużeniem się jako metodą identyfikacji kwalifikowanym podpisem elektronicznym lub profilem zaufanym, można posłużyć się swoimi historycznymi danymi podatkowymi (konkretnie chodzi o podanie danych personalnych i wysokości przychodu z zeszłego roku, co określa się ogólnie mianem „danych autoryzacyjnych”). Prawdopodobie stwierdzono, że pomimo nawoływań wciąż zbyt mała liczba przedsiębiorćów wyrobiła profil zaufany lub nabyła kwalifikowany podpis elektroniczny. Z założenie ma to być rozwiązanie tymczasowe, gdyż już w 2019 r. ma nastąpić powrót do pierwotnego modelu z tylko dwoma wskazanymi metodami identyfikacji.

Po drugie, wsłuchując się w głosy przedsiębiorców używających innych systemów operacyjnych niż Windowsa, stworzona specjalną bramkę webową. Innymi słowy, oprócz aplikacji „e-mikrofirma” i aplikacji „Klient” (działających jedynie na Windowsie), można skorzystać z tej e-bramki. Oczywiście oprócz tych publicznych i darmowych rozwiązań możliwe jest wykorzystywanie komercyjnego oprogramowania.

Trzecia wersja JPK

Sporym zaskoczeniem jest nowa wersja urzędowego szablonu JPK. Należy podać w nim znacznie mniej danych niż w poprzednich wersjach. Rodzi to pytanie, czy zatem wskazywane w dawnych wersjach dane okazały się zbędne? Co jednak najważniejsze stworzenie JPK w wersji nr 3 wymaga rygorystycznego przestrzegania instrukcji. Najprostszy przykład: nie mozna otworzyć urzędowego szablonu JPK (wersja 3) poprzez zwykle kliknięcie. Trzeba go otworzyć w dość „okrężny” sposób wskazany w instrukcji. JPK  w wersji nr 2 był mniej wymagający pod tym względem.

Konwersja na format xml’owym

W mojej ocenie źródłem wielu problemów jest takie skonstruowanie modelu JPK, że podatnik samodzielnie konwertuje i przesyła plik w wersji xml’owej, a nie jedynie podaje konkretne informacje. Z punktu widzenia mojej praktyki zawodowej i naukowej takie rozwiązanie jest jednak bardzo ciekawe. Prawodawca jednoznacznie określił, że wnosi się nie jakiś wniosek, deklarację, zeznanie, albo że nawet dokument, lecz że przesyła się „plik”. Jednak wydaje mi się, że system powinien być tak skonstruowany, że podatnicy powinni raczej jedynie przesyłać informacje. Potocznie ujmując, poukładanie tych informacji w określony sposób, powinno leżeć w gestii organów. Podatkim powinien jedynie ułatwiać organowi takie działanie. Obecnie zaś podatnik jest obciążony takim obowiązkiem w całości, a rolą organu jest jedynie przyjęcie gotowego pliku xml’owego.

Jednolity Plik Kontrolny

Kilka miesięcy temu we wpisie „Informatyzacja w praktyce” poruszyłem kwestię „user experience” w kontekście urzędowych systemów teleinformatycznych (w tym aplikacji) służących wnoszeniu e-pism. Od tego roku w zasadzie wszyscy przedsiębiorcy zaś muszą przesyłać elektronicznie do organów skarbowych Jednolity Plik Kontrolny. W najprostszym wariancie czynności tej dokonać można poprzez stworzenie pliku w Excelu, a następnie wysłaniu go za pomocą darmowej ministerialnej aplikacji „Klient JPK 2.0”. Na potrzeby identyfikacji wystarczy posłużyć się profilem zaufanym ePUAP.

Alternatywnie można wykorzystać komercyjne aplikację i kwalifikowany podpis elektroniczny. Nadto niedługo o moduł Jednolitego Pliku Kontrolnego ma zostać rozbudowana ministerialna aplikacja e-mikrofirma. W tym wpisie poprzestanę jednak na analizie wskazanego najprostszego wariantu, ponieważ chciałbym poruszyć kilka kwestii z zakresu komfortu korzystania z publicznych rozwiązań informatycznych.

Od razu przy tym zaznaczę, że nawiążę do banalnych problemów, które jednak mogą stać się trudno przezwyciężalną barierą dla skutecznego wniesienia Jednolitego Pliku Kontrolnego. Na szerszą ocenę jeszcze za wcześnie. Trzeba też wyraźnie podkreślić, że z technicznego punktu widzenia chodzi o bardzo prostą operację – przesłanie excelowskiego pliku (precyzyjniej to przesyła się właściwie plik XML). Zatem wydawałoby się, że przeszkód technicznych być nie powinno. W końcu nie ma obecnie nic niezwykłego w przesyłaniu za pomocą maili lub komunikatorów internetowych ogromnych plików graficznych i video, a w przypadku Jednolitego Pliku Kontrolnego chodzi jedynie o plik o niewielkich rozmiarach (składający się jedynie z liczb i liter).

Instrukcje obsługi

W przywołanym na wstępie dawnym wpisie wskazałem, że zbyt skomplikowane instrukcje obsługi korzystania z rozwiązań informatyzujących podmioty publiczne w gruncie rzeczy są sygnałem, że dane narzędzie nie jest przyjazne dla użytkownika. Jednolity Plik Kontrolny został zaś obudowany kilkoma wielostronicowymi instrukcjami obsługi, w szczególności:

  • podręcznikiem użytkownika Klient JPK 2.0 (liczącym 44 strony, konkretnie 43 bez strony tytułowej),
  • broszurą informacyjną JPK VAT(2) (14 stron, 13 bez strony tytułowej),
  • specyfikacją formatu CSV dokumentów JPK (4 strony, 3 bez strony tytułowej).

Nadto do aplikacji e-mikrofirma instrukcja ma 32 strony. Z tej aplikacji jednak w ogóle nie korzystałem. Właściwie to nie dało się jej zainstalować. Nastąpiły u mnie komplikacje ze środowiskiem JAVA. Może jak się ta aplikacja rozbuduje o moduł „Jednolity Plik Kontrolny” to do niej wrócę i podejmę trud instalacji.

Każda z powyższych instrukcji nie jest zbytnio przyjazna dla potencjalnego użytkownika. Przydatne, jasne i przejrzyste były za to informacje zamieszczone bezpośrednio na ministerialnej stronie internetowej. Ze wskazanymi instrukcjami jest natomiast taki problem, że z jednej strony są zbyt skomplikowane (zatem kompletnie nieprzydatne dla osób o niepełnych zdolnościach informatycznych), a z drugiej strony osoby obeznane z tego typu oprogramowaniem mogą obsłużyć aplikację Klient JPK bez ich czytania, a kierując się jedynie intuicją.

W mojej ocenie instrukcje powinny w większym stopniu ukazywać jak poprawnie stworzyć Jednolity Plik Kontrolny – w sensie jaką powinien mieć merytoryczną treść, jaką powinien mieć kompozycję treści i jaki format danych. Samo przesłanie nie musi być aż tak dokładnie opisywane. Ewentualnie można zrobić krótką animację video modelowego wniesienia i uzupełnić ją o opisowy dokument wskazujący potencjalne błędy techniczne.

Klikanie w Jednolity Plik Kontrolny

Kluczowy obecnie problem wynika z konieczności posłużenia się Windowsem lub Linuxem na potrzeby Jednolitego Pliku Kontrolnego. Nie wymagam aby była apka na IOS, ale chociaż na Maki jakby coś było to byłoby bardziej użytkowo. Jednak nie jestem zaskoczony – zazwyczaj podmioty publiczne preferują Windowsa. Jest jednak informacja na stronie ministerialnej, że planowane jest zmiana tego stanu rzeczy.

Stworzenie i wysłanie Jednolitego Pliku Kontrolnego wymaga mnóstwa kliknięć. Nieporównanie więcej niż przy znanej aplikacji „e-Deklaracja”. Umożliwia to wprawdzie kontrolowanie każdego etapu procesu, jednak prowadzi do automatyzmu w klikaniu. Zrozumiałem jest, że kliknięć wymaga skorzystanie z „zewnętrznego” profilu zaufanego ePUAP. Jednak wszystkie pozostałe czynności mogłyby zostać uproszczone, w tym konwersja do formatu XML mogłaby zostać zintegrowana z samym wysłaniem, a nie stanowić odrębny proces.

Z profilem zaufanym ePUAP związany jest również budzący wątpliwości etap procesu. Po skorzystaniu z tego instrumentu strona informująca o sukcesie operacji „podpisywania” wygląda jakby doszło do awarii. Witryna staje się całkowicie biała z niewielkim tekstem w rogu, co mocno odbiega wizualnie od wcześniejszych kolorowych witryn obsługujących profil zaufany ePUAP.

Wskazane powyżej instrukcje obsługi w kilku miejscach informują, że dany element stanowi „pole opcjonale” do wypełnienia. Nie wiadomo co to znaczy – kto przesądza o tej opcjonalności? Jest wątpliwość czy oznacza to, że użytkownik ma pełną swobodę i może tych danych informacji nie podawać, czy może też zależne to jest od jakiś uwarunkowań?

Co ciekawe, w zakresie określenia czterocyfrowego kodu urzędu skarbowego instrukcje obsługi posługują się linkiem do jakieś witryny. Link ten nie jest aktywny (przynajmniej u mnie nie był aktywny, może zależy to od czytnika PDF).  Nie można go też skopiować. Trzeba przepisać własnoręcznie do przeglądarki. A adres jest długi i dość skomplikowany.

Format liczb

Najbardziej przyziemny problem z Jednolitym Plikiem Kontrolnym dotyczy „zer”.  Właściwie był to jedyny błąd, który pojawił się przy przesyłaniu przeze mnie Jednolitego Pliku Kontrolnego. Mianowicie ukazał się komunikat, że wpisane przeze liczby nie są akceptowane (chodziło o czterocyfrowy kod urzędu skarbowego i REGON).

Problem wziął się z faktu, że choć dane te wpisałem prawidłowo, to Excel (czyli tak jakby Jednolity Plik Kontrolny) automatycznie usunął zera z początku wpisanych liczb. Czyli przykładowo z wpisanych „0123”, Excel zrobił „123”.

W pierwszym momencie pomyślałem, że to problem nie do rozwiązania. Od razu wiedziałem, że zmiana tych liczb na format tekstowy nic nie da, ponieważ choć umożliwi wyświetlenie zer na początku liczb, to jednak te liczby muszą mieć status „liczb”, a nie „tekstu”. Powątpiewałem też czy wystarczy zmiana formatowania liczb (poprzez stworzenie niestandardowego typu formatu), poprzez wymuszenie wyświetlania tych zer (opcje: Format / Formatowanie komórek / kategoria: Niestandardowe / i ręczne sformułowanie „Typ”-u, przykładowo poprzez zadanie „0###” dla ukazania zera na początku czterocyfrowej liczby). Wydawało mi się, że to może być bardziej tylko kwestia prezentacji i nie wpływać na samą „wartość” liczby. Na szczęście jednak udało się.

Kwestia zer wiodących jest wprawdzie wskazana w jednej z wyżej przywołanych instrukcji obsługi, jednak mowa tam tylko o nakazie ich stosowania. Nie wyjaśniono w jaki sposób uchronić się przez automatycznym ich usuwanie. Choć wskutek narzucenia Windowsa racjonalnym było przyjęcie, że do wyprowadzenia pliku XML posłuży Excel. Niemniej nie  mam wiedzy czy każda wersja Excela automatycznie ucina zera, czy tylko posiadana przeze mnie. Ewentualnie być może inne wersja Excela pozwalają na poczynienie odpowiedniego ustalenia opcji, w tym zakresie. U mnie jednak takiej opcji w ustawieniach nie było.

E-doręczenia pism urzędowych

W poprzednim wpisie wspomniałem o elektronicznych doręczeniach jako jednym z kluczowych elementów, który powinien towarzyszyć ustanowieniu elektronicznych sędziów.  E-doręczenia to jednak element, które może zostać wdrożony niezależnie. Nawet nie tyle może, co powinien, ponieważ tradycyjny model doręczeń budzi obecnie liczne kontrowersje.

Pomimo ogromnego postępu w zakresie komunikacji w ostatnich latach urzędy i sądy stosują co do zasady metody komunikacyjne takie same jak wieki temu. Metody te, a właściwie jedna metoda – wysłanie papierowego listu pocztą – sama w sobie nie jest jednak ani zła, ani nawet nie jest przestarzała. Problemy powstają wskutek posługiwania się papierowymi doręczeniami w warunkach znacznej mobilności ludzi i w szeroki zakresie (zbyt szerokim) opierania się na „fikcji doręczenia” (czyli uznawaniu doręczenia za wywołujące skutki prawne po podwójnym awizowaniu). Szczególnie posługiwanie się fikcją doręczenia wydaje się całkowicie nieuzasadnione w kontekście wielu możliwych kanałów komunikacji.

Fikcja doręczenia

Krótko ujmując, doręczenie pocztowe ma sens, gdy jest pewność, że odbiorca rzeczywiście przebywa pod wskazanym adresem. A co do tego w obecnych czasach pewności nigdy nie ma. Wyjaśnię na marginesie, że z punktu widzenia procedur sądowych adres zameldowania nie odgrywa istotnej roli. Kluczowym jest rzeczywisty adres zamieszkania.

Jednocześnie rażące jest przyjmowanie „fikcji doręczenia” w sytuacji ciągłej dostępności danej osoby online. W efekcie wychodzi często tak, że sąd lub urząd zadowala się „fikcją doręczenia” i podejmuje dalsze czynności w sprawie bez wiedzy adresata, pomimo że ten potencjalny adres był na wyciągnięcie ręki w Internecie. W takim stanie rzeczy gloryfikowanie doręczeń papierowych jako niby „najbezpieczniejszych” jest pozbawione sensu. E-doręczenia mają nadto to do siebie, że relatywnie niewielkim kosztem można podejmować wiele prób i kierować przesyłkę wieloma kanałami jednocześnie.

Tematyka nie jest nowa. W 2014 r. napisałem na ten temat artykuł prasowy do Gazety Prawnej. Miał wymowny tytuł: „Doręczenia sądowe: Lepiej otrzymać pismo przez Facebooka niż wcale.

Obecne uregulowania e-doręczeń

Choć obowiązujące przepisy dopuszczają posługiwanie się e-doręczeniami (m.in. poprzez ePUAP lub inne specjalne system teleinformatyczne), to jednak istnieje jeszcze niemałe pole do dalszych modernizacji. W szczególności aktualne rozwiązania w zakresie e-doręczeń najczęściej mają charakter szczególny. Traktowane są jako wyjątki od zasady jaką jest doręczenie papierowe poprzez pocztę. Wyjaśniam, że akcentuję w tym wpisie wykorzystywanie poczty i przesyłki na adres zamieszkania, gdyż taką, w zdecydowanej większości przypadków, formę przybierają tradycyjne doręczenia. Choćby doręczenie na adres miejsca pracy jest rzadko spotykane.

Odnośnie do aktualnych uregulowań warto jedynie wskazać tytułem przykładu na nowy przepis art. 149[1] k.p.c. Od razu zaznaczam, że ma on bardzo wąski zakres zastosowania, gdyż dotyczy jedynie wezwań. Hipotetycznie stwarza jednak możliwość częstego wykorzystywania (w takim zakresie zastoswania), ponieważ odstąpienie od tradycyjnych doręczeń uzależnia od „niezbędności dla szybszego rozpoznania sprawy”. Przede wszystkim, co jest ogromnym plusem, pozwala ogólnie stosować sposób uznany za najbardziej celowy. W takim ujęciu wskazany przepis powinien stanowić wzór dla dalszych wdrożeń e-doręczeń.

Jakie e-doręczenia?

Nowy model doręczeń powinnien być tak skonstuowany, aby ukierunkwoany była na rzeczywiste doręczenie. Wykorzystane mogłyby być jakiekolwiek sposoby, byleby były skuteczne. Mogły to być zarówno „poważne” kanały komunikacji, jak i takie, które nie zawsze za poważne są uznawana. Jeśli wiadomym jest, że adresat używa codziennie Facebooka lub Snapa (gdyż stale zamieszcza tam posty), to trzeba tam skierować doręczenie.

Czynności doręczeniowe organ publiczny powinien podejmować do skutku, a nie zadowalać się podwójnym awizowaniem i przyjmować fikcję doręczenia. Choć rezygnacja z łatwego rozwiązania jakim jest stosowanie fikcji doręczenia może przejściowo obniżyć efektywność, to jednak wydaje się, że w dłuższej perspektywie efektywnośc wcale nie musi zmaleć. Trudno przy tym porównywać efektywność doręczeń przy fikcji doręczeni i bez jej wykorzystywania. Stosowanie fikcji doręczenia oznacza przecież zerową skuteczność doręczenia, a o efektywności można jedynie mówić w takiej sytuacji, że dzięki temu postępowanie toczy się sprawniej, a nie tylko szybciej wskutek nieprzejmowania się kwestią skuteczności doręczenia.

E-doręczenia niekoniecznie muszą wyprzeć tradycyjne doręczenia w danej sprawie. Można sobie wyobrazić taki wariant, że organ publiczny zastosuje e-doręczenie obok zwykłego doręczenia. Zwłaszcza zaś postulować należałoby stworzenie takiego prawa w przyszłości, aby przed przyjęciem fikcji doręczenia przez organ publiczny był on zobligowany poszukać kontaktu do adresata w Internecie.

Elektroniczny sędzia

Elektroniczny sędzia to w moim rozumieniu potoczne określenie na zautomatyzowanie wydawanie orzeczeń sądowych. Choć takie rozwiązanie wydaje się fantazyjne, to jednak głębsza analiza zagadnienia skłania do akceptacji takiej możliwości. Od razu jednak zaznaczam, że nie proponuję, aby elektroniczny sędzia zastąpił sędziego-człowieka we wszystkich sprawach sądowych, lecz tylko w niektórych. Jedynie część spraw nadaje się do automatycznego rozpoznania, przy czym nawet w takich przypadkach powinna istnieć możliwość zaskarżenia komputerowego rozstrzygnięcia do sędziego-człowieka.

Za elektronicznym sędzią przemawiają co najmniej trzy argumenty: szybka poprawa efektywności sądownictwa; unowocześnienie rozwiązań nieadekwatnych do dzisiejszych możliwości komunikacyjnych; a także wsparcie polskich innowacji i rynku informatycznego. Druga ze wskazanych kwestii jest o tyle istotna, iż ukazuje ewolucyjny, a nie – wbrew pozorom – rewolucyjny charakter propozycji. W gruncie rzeczy przyszłego elektronicznego sędziego można postrzegać w początkowym okresie głównie jako rozwój obecnie funkcjonującego e-sądu, czyli sądu rozpoznającego sprawy w ramach elektronicznego postępowanie upominawczego. To specjalne postępowanie cywilne działa już wiele lat (od 2010 r.) i powinno zostać zmodernizowane – proponuję, aby modernizacja szła właśnie w kierunku automatyzacji orzekania, co można powiązać z istotnym zwiększeniem praw stron w tym postępowaniu.

Problematyka elektronicznego sędziego wiąże się z moimi publikacjami naukowych, w szczególności z artykułem z 2015 r. pt. „Perspektywy wykorzystania sztucznej inteligencji w postępowaniu sądowym” (Przegląd Sądowy 2015/10, s. 46-60) oraz rozdziałem pt. „Perspektywy pełnego zautomatyzowania elektronicznego postępowania upominawczego” w książce „E-obywatel. E-sprawiedliwość. E-usługi” (Warszawa 2017, s. 223-233). Kwestie te poruszyłem również w artykule pt. „Normy informatyczne w prawie postępowania cywilnego” (Przegląd Sądowy 2017/2, s. 43-60). Wreszcie częściowo koresponduje to z tematyką mojej ostatniej książki pt. „Internetowy system pozasądowego rozstrzygania sporów konsumenckich w Unii Europejskiej. Komentarz”, o której pisałem w poprzednim poście. Na problematykę automatyzacji orzekania wskazałem również w swojej książce z 2014 r. pt. „Elektroniczne postępowanie upominawcze”.

Odsyłam do tych publikacji po szczegóły, a w niniejszym wpisie tylko kilka uwag (pełny wykaz moich publikacji dostępny na stronie gozdziaszek.pl oraz na stronie uniwersyteckiej, nadto w zakładce „Aktualności” na pierwszej z tych na stron można znaleźć opisy moich publikacji, jak też referatów konferencyjnych). Znamienne jest jednak, że na ten temat jest literatura naukowa. Zagadnienie nie jest całkowicie nowe, a moje publikacje to jedynie niewielka część literatury w przedmiotowej materii.

System teleinformatyczny jako elektroniczny sędzia

W pierwszej kolejności trzeba mieć na względzie, że obecnie stosowane są już wysokorozwinięte rozwiązania z zakresu sztucznej inteligencji, lecz tylko w sektorze komercyjnym, a nie publicznym. Najlepszym przykładem są różnego rodzaje usługi gigantów internetowych jak Google lub Facebook. Dobrym dowodem na nowoczesność tych usług jest fakt, że wspomniane przedsiębiorstwa zatrudniają relatywnie małą liczbę ludzi. Natomiast o skali ich działania nikogo przekonywać nie trzeba. Możliwe jest to właśnie poprzez wysoką automatyzację.

Określając zaś stan rozwoju technologii w zakresie sztucznej inteligencji zawsze wskazuje na jedną kwestię: nie jesteśmy na etapie sztucznej inteligencji, która potrafi wygrać w szachy z mistrzem szachowym (bardzo stare dzieje), ale co najmniej na etapie komputera, który potrafi wygrać telewizyjny program Va banque. Może nie jest to najlepszy przykład, ale bardzo obrazowy. I co ważne. To zwycięstwo w programie Va banque nie tylko jest faktem, ale też miało miejsce w 2011 r., czyli dość dawno. Dziś już chyba nikt nie zajmuje się badaniem sztucznej inteligencji w kontekście gier i programów telewizyjnych, gdyż jest raczej jasne, że komputer potrafiłby wygrać z człowiekiem w każdą grę wymagającą wiedzy, refleksu i inteligencji. Na marginesie wyjaśniam, że tak właściwie to chodzi o program Jeopardy (a nie Va banque), ponieważ taka jest jego oryginalna nazwa i to w tym oryginalnym programie miało miejsce to zwycięstwo komputera z „ludzkimi” mistrzami tej gry.

Na potrzeby stworzenia elektronicznego sędziego nie ma przy tym potrzeby, aby sztuczna inteligencja była wysokozaawansowana. Przeciwnie, to powinna być jej bardzo prosta postać, tak aby była maksymalnie przewidywalna. Właśnie z przewidywalności działania algorytmu wynika szereg zalet, m.in. jednolita „linia orzecznicza”. Bardziej skomplikowane sprawy sądowe zawsze rozpoznałaby i tak sędzia-człowiek, zatem jedynie te prostsze sprawy (o masowym i powtarzalnym charakterze) trafiłby na wokandę elektronicznego sędziego.

Elektroniczny sędzia zamiast rozwiązań sprzed ery rewolucji komunikacyjnej

Wysoka efektywność elektronicznego sędziego stwarza warunki do rezygnacji z obecnych kontrowersyjnych rozwiązań zapewniających efektywność. Podkreślam od razu, że te stare rozwiązania znacznie bardziej ingerują w prawa stron postępowania, zwłaszcza pozwanego, niż ingerowałby elektroniczny sędzia. Chodzi mi tutaj przede wszystkim o rezygnację z fikcji doręczeń, czyli nieprzyjmowanie fikcji, że doręczenie jest skuteczne po podwójnej awizacji przesyłki przez pocztę, a bez potrzeby faktycznego odbioru. W nowym modelu doręczeń można byłoby uznawać wyłącznie takie doręczenia, które faktycznie zostały odebrane przez adresata, w tym poprzez nietypowe kanały komunikacji jak np. Facebook. Drugim rozwiązaniem, z którego można byłoby zrezygnować to wydawanie orzeczeń bez uprzedniego informowania pozwanego o sprawie, jak to ma obecnie miejsce w postępowaniach upominawczo-nakazowych. Elektroniczny sędzia byłby na tyle efektywny, że mógłby dać możliwość pozwanemu wypowiedzenia się co do sprawy przed wydaniem przykładowo nakazu zapłaty.

Wsparcie innowacji

Ustanowienie e-sędziów stanowiłoby wreszcie istotny impuls dla rozwoju technologicznego w Polsce. Ukazałoby nowoczesność polskich przedsięwzięć informatycznych w sektorze publicznym. To również szansa na uczynienie z polskiej informatyzacji wyśmienitego przykładu wykorzystania nowych osiągnieć technicznych.

Platforma ODR

Na wstępie wyjaśnię dwa skróty, którymi będę się posługiwał w dalszej części wpisu: ADR (Alternative Dispute Resolution) to alterentywne metody rozstrzygania sporów, zaś ODR (Online Dispute Resolution) to „elektroniczne” alterentywne metody rozstrzygania sporów. Z kolei będąca tematem wpisu platforma ODR to prowadzony przez Komisję Europejską interaktywny portal internetowy (link do platformy ODR). Platforma ta powstała na potrzeby rozwiązywania sporów w handlu elektronicznym. Dzięki niej konsumenci mogą zainicjować drogą elektroniczną postępowanie ADR (polubowne lub mediacyjne), a podmiot rozwiązujący spór może dzięki niej kontaktować się ze stronami. Platforma ODR umożliwiając wszczęcie i prowadzenie postępowania ADR stanowi pozasądowe drogę rozwiązania sporu, stanowiąc tym samym alternatywę względem zwykłych sądów.

Platforma ODR w praktyce

Platforma ODR hipotetycznie miała zostać uruchomiona w styczniu 2016. Faktycznie zaczęła działać dopiero w lutym 2016. Jednak Polska w całości została „podłączona” do platformy ODR dopiero w marcu 2017 r., co nie oznacza jednak, że polscy konsumenci i polscy przedsiębiorcy nie mogli do tego czasu korzystać z tej platformy. Mogli. Jednak spraw nie mogły załatwiać polskie podmioty ADR.

Nasze polskie opóźnienie w znacznej mierze było konsekwencją przedłużających się prac nad polską ustawą o pozasądowym rozwiązywaniu sporów konsumenckich. Ustawa ta została uchwalona dopiero w dniu 23.9.2016. Do dziś zresztą wciąż do platformy nie jest podłączonych kilka krajów Unii Europejskiej (tj. Hiszpania, Rumunia i Chorwacja).

Pomimo że wiele państw z opóżnieniem umożliwiło krajowym podmiotom ADR korzystanie z infrastruktury platformy ODR, to jednak dotąd wiele skarg załatwiono za jej pośrednictwem. Dotąd za pomocą platformy ODR wniesiono prawie 33 tys. skarg (zdecydowanie najwięcej skarg związanych jest z Niemcami i Wielką Brytania, czyli albo konsument, albo sprzedawca pochodzi z tych krajów). Skarg od konsumentów z Polski lub przeciwko przedsiębiorcom z Polski uzbierał się dotąd niecały 1 tys. spraw.

Mankamentem obecnego stanu rzeczy, który może rzutować na ograniczoną popularność platformy ODR jest niewielka liczba polskich podmiotów ADR podłączonych do platformy ODR. Aktualnie jedynie pięć podmiotów ADR ma siedzibę w Polsce, tj.:

  • Prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej
  • Stowarzyszenie Praw Pasażerów Przyjazne Latanie
  • Związek Banków Polskich Bankowy Arbitraż Konsumencki
  • Rzecznik Finansowy
  • Rzecznik Praw Pasażera Kolei przy Prezesie Urzędu Transportu Kolejowego

Dla porównania – podmiotów ADR z Niemiec jest 22, a z Wielkiej Brytanii 43. Co więcej, wszystkie polskie podmioty ADR są sektorowe (jedynie z branży telekomunikacyjnej, finansowej i transportowej), zaś w podmioty z innych krajów, nawet jeśli nie ma ich wiele, to jednak mają często ogólny profil działalności. Konsumenci mieszkający w Polsce muszą zatem nierzadko korzystać z tych zagranicznych podmiotów ADR zamiast polskich.

Jakie sprawy można załatwić za pomocą platformy ODR?

Zakres zastosowania platformy ODR jest generalnie szeroki. Co oczywiste musi to być jednak spór konsumencki, a zatem klienta ze sprzedawcą (czasami dopuszczalny jest też spór sprzedawcy z klientem, czyli, że to przedsiębiorca wnosi skargę przeciwko konsumentowi).

Spory muszą być również związane z obrotem elektronicznym, czyli dotyczyć internetowych umowy sprzedaży lub umowy o świadczenie usług (choć brzmi tajemnieczo, to warto podkreślić, że taki zakres obejmuje przede wszystkich zwykłe zakupu towaru lub usługi w sklepie internetowym.

Spory nie muszą jednak być międzynarodowe. Mogą być typowo krajowe. Przykładowo, możliwe jest zatem, aby przy pomocy platformy ODR konsument mieszkający w Polsce dochodził roszczeń wzgledem sklepu internetowego z siedzibą też w Polsce. Dotąd prawie 64% spraw to właśnie sprawy o charakterze krajowym.

Obecnie sprawy jakie wpłynęły poprzez platformę ODR dotyczą głównie sklepów odzieżowych, linii lotniczych, sprzętu komputerowego i innych artykułów elektronicznych.

Linki do „platforma ODR”

Przedsiębiorcy sprzedający w Internecie towary i usługi mają obowiązek zamieścić na swojej stronie internatowej link do tej platformy. Wiele sklepów (usługodawców) zamieściło już dawno te linki. Faktycznie linki te nie tylko ułatwiają odnalezienie platformy ODR w Internecie, ale przede wszystkim promują alternatywne metody rozwiązywania sporów.

Moja książka

Więcej informacji o platformie ODR w mojej nowej książce „Internetowy system pozasądowego rozstrzygania sporów konsumenckich w Unii Europejskiej. Komentarz” (wydanej przez wydawnictwo DIFIN).

Informatyzacja w praktyce

Od razu odpowiem na pytanie dlaczego dotychczasowa informatyzacja urzędów nie przyniosła zamierzonych efektów? Zastrzegam, że oczywiście są wyjątki. Niektóre zinformatyzowane usługi publiczne cieszą sie nie małym powodzeniem. Wracając jednak do odpowiedzi na postawione pytanie – nie korzystamy ze zinformatyzowanych urzędów, ponieważ obecnie jest to po prostu zbyt skomplikowane w porównaniu z dokonaniem czynności osobiście lub poprzez wysłanie papierowego listu.

Jeszcze inaczej ujmując odpowiedz – próg wejścia w komunikację elektroniczną jest zbyt wysoko zawieszony. Łatwiej poprzestać na tradycyjnych drogach komunikacyjnych. Nie trzeba nawet być ekspertem, aby dojść do takiego wniosku. Jeśli ktoś zobaczy pierwszy raz choćby stronę główną ePUAPu to prawdodpobnie nie będzie wiedział, kolokwialnie ujmując, o co chodzi. Choć w sumie i tak obecnie jest znacznie bardziej czytelne i zrozumiałe niż dawniej.

User experience design

Mam wrażenie, że systemy i portale informatyczne były dotąd tak tworzone, aby mogli je obsługiwać wyłacznie informatycy. Nie uwzględnia się, że maja to być narzędzia ogólnodostępne. Ich obsługa powinna być na takim samym stopniu skomplikowania jak obsługa przykładowo Facebooka. Czyli powinna być intuicyjna.

Wydaje mi się choćby, że na etapie projektowania ePUAPu i profilu zaufanego ePUAP (eGO) nie zadano sobie trudu odpowiedzi na pytanie – dlaczego lepsze miałoby być korzystacie z tych elektronicznych rozwiązań niż z tradycyjnej drogi komunikacji? Szybciej przecież nie jest. Nie jest rownież tak, że zmorą administracji są obecnie kolejki i e-administracja ten problem likwiduje. Kolejki są tylko przy okazji incydentalnych zdarzeń. Przykładowo w ostatnim dniu na dokonanie jakiejś czynności. Większym problem jest permanentny brak miejsc parkingowych przy urzędach. Ale to równie jest problem trywialny w takim stanie rzeczy. Przeciez komunikacja elektroniczna stanowi bardziej alternatywę dla przesyłania pism drogą listowną niż zastępowania osobistych wizyt w urzędach. Informatyzacja w zakresie komunikacji ma tylko wtedy sens jeśli wygodniej jest wysłać pismo drogą elektroniczną niż listownie. Wyjaśnić warto należy, że informatyzacja to znacznie szersze zagadnienie niż tylko wnoszenie pism. Jednak obywatel efektywność informatyzacji ocenia właśnie poprzez wygodę wnoszenia pism drogą elektroniczną.

Informatyzacja podmiotów publicznych w świetle spraw masowych

Obecnie wnoszenie pism drogą elektroniczną sprawdza się tylko przy cyklicznym ich dokonywaniu. Jeśli istnieje potrzeba wniesienia raz w życiu jakiegoś pisma, to nauka obsługi systemu do wnoszenia pism jest bezsensowna. I tutaj tkwi właśnie źródło problemu. Rozwiązania służące komunikacji elektronicznej muszą być prostsze niż wysłanie papierowego listu. Nie powinno być tak, że chęć wniesienia pisma drogą elektroniczną wiąże się z koniecznością nauki obsługi portal. Jeśli stawia sie system teleinforntyczny do obsługi korespondencji i wydaje jednocześnie kilkustronicową instrukcje obsługi dla użytkownika, to powinnien to być jasny sygnał dla administratorów i urzędników, że nikt, a w najlepszym razie prawie nikt, nie bedzie z tego korzystał. Oczywiście nie dotyczy to sytuacji kiedy informatyzacja przyniesie dodatkowe korzyści, przykładów obniżenie opłaty. Rozbudowane instrukcje obsługi warto tworzyć jeżeli mają służyć powtarzalnemu wnoszeniu pisma. W innym razie łatwiej po prostu wysłać papierowy list lub zanieść pismo osobiście do urzędu.

Elektroniczna nowelizacja KPC

W dniu 8.9.2016 r. weszły w życie, po rocznym oczekiwaniu, przepisy wprowadzające w postępowaniu cywilnym elektroniczne pozwy (art. 125 k.p.c.) i doręczenia (art. 131[1] kp.c.). Rozwiązania te zbiorczo określało się dotąd mianem elektroniczne biura podawczego.  Nowelizacja umożliwia – w każdy postępowaniu cywilnym – wybranie elektroniczne sposobu komunikacji z sądem. Na marginesie warto dodać, że przepisy nowelizujące w czasie oczekiwania na wejście w życie były zmieniane, co więcej, niedługo po wejściu w życie znów zostały zmienione (wskutek uchwalenia polskiej ustawy ustawy o usługach i identyfikacji elektronicznej, o której pisałem w poprzednim wpisie).

Czy zatem można można wnosić e-pozwy do sądu?

Wbrew brzmieniu nowych przepisów (i wbrew faktowi ich wejścia w życie) odpowiedź na pytanie postawione w tytule jest negatywna. Obecnie wciąż nie można wnosić pism procesowych drogą elektroniczną. Niektóre sądy wprost informują na swoich stronach internetowych, że nie jest to dopuszczalne, pomimo wejścia z życie nowych regulacji.

Niemożność wnoszenia pism drogą elektroniczną ma nawet swoje uzasadnienie normatywne, ponieważ art. 20 ustawy nowelizującej (czyli ustawy z 10.7.2015 r. o zmianie ustawy – Kodeks cywilny, ustawy – Kodeks postępowania cywilnego oraz niektórych innych ustaw) stanowi, że w okresie 3 lat od wejścia w życie tej ustawy (tj. licząc od 8.9.2016 r.), dokonanie wyboru wnoszenia pism procesowych za pośrednictwem systemu teleinformatycznego jest dopuszczalne, jeżeli ze względów technicznych, leżących po stronie sądu, jest to możliwe. Jest to zatem dość nietypowy zabieg legislacyjny. Mocą przepisy zamieszczonego w nowelizacji faktycznie „zawieszono” wejście w życie przepisów z uwagi na względy techniczne (chodzi tutaj o informatyczną infrastrukturę sądową).

Nowelizacja nowelizacji?

Wskutek trzyletniego technicznego odroczenia obowiązku akceptacji komunikacji elektronicznej rodzi się obawa, że do tego czasu przedmiotowe regulacje będą zmieniane nie raz, ale jeszcze kilka razy. Jest to całkiem realne biorąc pod uwagę dotychczasowe losy ustawy nowelizującej. W czasie niespełna rocznego oczekiwania na wejście w życie była zmieniana 5 razy. Jak już na wstępie wspomniano, zaraz po wejściu w życiu przepisy zostały znów zmienione.

W takim stanie rzeczy szanse, że w ciągu trzech lat nie nastąpią zmiany legislacyjne w przedmiotowej materii są raczej niewielkie. Pytanie jest raczej o skalę tych zmian? Jeśli będą one miały wyłącznie charakter redakcyjny nie zagrozi to technicznemu bezwzględnemu rozpoczęcia obowiązywania z dniem 8.9.2019 r.

E-rozprawa w postępowaniu sądowym

Wczoraj prowadziłem zorganizowaną na Uniwersytecie Wrocławskim konferencję naukową poświęconą „e-rozprawie”, czyli najważniejszemu obecnie, według mnie, zagadnieniu w zakresie informatyzacji sądownictwa. Przedmiotem konferencji pn. „Rozprawa na odległość – wykorzystanie wideokonferencji  w postępowaniu sądowym” były dwie kwestie:

  • zorganizowaniu posiedzenia sądowego na odległość
  • i przeprowadzeniu dowodu na odległość.

W czasie konferencji problematykę e-rozprawy rozpatrywana na gruncie postępowania cywilnego, karnego i arbitrażowego.  Choć e-rozprawa z pozoru faktycznie polega na tym samym w każdym z tych postępowań, to w postępowaniu cywilny i postępowaniu karnym występują całkowicie różne regulacje (pod względem literalnym odmienne, ale traktujące mniej więcej o tym samym).

Konferencja była transmitowana na żywo w Internecie, ale nie to ją wyróżnia, lecz to, że transmisja odbywała się na Facebooku. Każdy mógł ją zobaczyć na facebookowym wydarzeniu dedykowanym konferencji. Konferencja w równym stopniu była adresowana do uczestniczących w niej jako słuchacze w uniwersyteckiej uniwersytecki sali, jak też do oglądających ją na Facebooku.

W mojej ocenie aktualnie nie ma potrzeby stawiania pytania czy wprowadzać e-rozprawy. W znacznym zakresie jest to już przecież zrobione. Rodzi się jednak problem jak e-rozprawa powinna wyglądać, aby przyczynić się do zwiększenia efektywności sądownictwa. Można postawić tezę że ustawodawca powinien znacznie złagodzić i uelastycznić niedawno ustanowione regulacje prawne dotyczące e-rozprawy. Wreszcie powinna być upowszechniona rozprawy opierająca się na wykorzystaniu zwykłych urządzeń, a nie jedynie na profesjonalnym sprzęcie sądowym.

Konferencja można zobaczyć pod linkiemhttps://www.facebook.com/events/479137318950385/

Znowu o e-sądzie

Napisałem kolejny artykuł o elektronicznym postępowaniu upominawczym  (rozdział „Elektroniczne postępowanie upominawcze”, w książce „Informatyzacja postępowania cywilnego. Teoria i praktyka”, pod redakcją K. Flagi-Gieruszyńskiej, J. Gołaczyńskiego oraz D. Szostka). Ma ogólny tytuł, ponieważ poświęcony jest ocenie e-sądu na tle 6-letniej praktyki jego funkcjonowania. Nie opisywałem poszczególnych zagadnień w tym postępowaniu, ale głównie chciałem spojrzeć na to postępowanie jako całość z perspektywy wspomnianych sześciu lat.

Choć jestem związany z tym postępowaniem (napisałem choćby o nim książkę), to nie jestem bezkrytyczny.

Uważam, że w chwili powstania postępowanie to było fajne. Ale sześć lat to w świecie technologii bardzo długo. Wydaje mi się, że postępowanie to było w zbyt małym stopniu rozwijane przez ten czas. Zasadnicze mankamenty nie były zaś poprawiane. Co jednak szczególnie niepokojące, to kolejne zmiany legislacyjne dotyczące informatyzacji, w tym te wchodzące w życie za kilka miesięcy, nie zostały zbytnio skorelowane z regulacją dotyczącą elektronicznego postępowania upominawczego.