Umowa Agile w projekcie informatycznym

Mój autorski pomysł na umowę Agile zakłada odrzucenie dotychczas stosowanych wzorców umownych przy projektach informatycznych. Tylko wtedy możliwe jest osiągnięcie realnych korzyści z filozofii Agile. Bez nowatorskiej umowy Agile stosowanie metodologii Agile może okazać się pozorne, a tym samym nie stwarzać dobrych warunków dla realizacji projektu informatycznego.

Od razu wyjaśnię, że przedstawione poniżej założenia umowy Agile mają modelowy charakter. Nie udało mi się nigdy zrealizować ich w pełni, ale staram się w tym kierunku podążać. Tak czy inaczej, moja propozycja odrzucenia tradycyjnych standardów umownych wynika przede wszystkim z dwóćh przyczyn:

  1. chce uczestniczyć, jako prawnik, jedynie w projektach, których skutkiem jest dobry produkt i jako takie są udane (to podejście chyba wiąże się z moim drugim zawodem – jako naukowiec mam satysfakcje z tworzenia czegoś nowego),
  2. zamiast uczestniczyć w sporze sądowym o niewykonanie lub nienależyte wykonanie wdrożenia, w tym w zakresie stworzenia innowacyjnego produktu, wolę obsługiwać kolejny projekt (kwestia ograniczeń czasowych – jak się robi jedno, to trzeba zrezygnować z innych rzeczy).

Fundamentalna różnica pomiędzy tradycyjną umową projektową (związaną z Waterfall) a zaprezentowanymi poniżej ramowymi warunkach umowy Agile, tkwi w całkowitej rezygnacji z wiązania skutków prawnych z ostatecznym produktem. Znaczenie mają jedynie czynności (zadania) prowadzące do ostatecznego produktu. W takim stanie rzeczy, można powiedzieć, że umowa Agile obsługuje projekt, a nie spór sądowy po niepowodzeniach projektowych. Jest to umowa na dobre czasy projektu, a nie tylko na zły okres. Taka umowa Agile ma służyć bieżącemu zarządzenia projektem, a tym samym odgrywać wiodącą rolę w jego realizacji. Nie można rzucić jej w kąt w czasie prowadzenia projektu i sięgnąć do niej dopiero jak już wiadomo, że z projektu nic dobrego nie będzie. Umowa Agile powinna być taka, że każdy uczestnik projektu powinien móc jej konkretne postanowienia przepisać wprost do swojego kalendarza. Dlatego umowa Agile nie powinna być przegadana, a w szczególności posługiwać się banalnymi unormowaniami. Z tych też względów postuluję:

  • rezygnację z tzw. słowniczka na wstępie umowy,
  • jak też likwidację jakichkolwiek załączników do umowy.

Występowanie tych elementów, choć w założeniu ma służyć klarowności, to faktycznie utrudnia posługiwanie się umową na potrzeby realizacji projektu, gdyż ulokowanie jednego zagadnienia w wielu miejscach w umowie skutkuje niezrozumiałością kontraktu. Umowa jest wtedy może jasna dla prawników, ale mniej dla wykonawców. Tymczasem zakładam, że umowa ma przede wszystkim służyć organizacji prac w projekcie.

Zawartość umowy Agile

1) Deklaracja ogólnego celu

Wprawdzie, jak wskazałem powyżej, z ostatecznym produktem nie powinny być wiązane z zasady skutki prawne, to jednak warto opisać we wstępie umowy (preambule) cel projektu, czyli wskazać do jakiego dąży się produktu. Raczej należy się posługiwać w tym zakresie potocznym językiem. Nie chodzi o opis od strony informatycznej, lecz ogólne wskazanie jak finalny produkt ma działać, czy inaczej ujmując, jakie potrzeby użytkowników ma zaspokajać.

2) Opis czynności (zadań)

Umowa Agile w proponowanym kształcie powinna składać się głównie z szczegółowego opisu czynności, które w założeniu stron umowy, potencjalnie mogą doprowadzić do stworzenia dobrego produktu. Posługuję się pojęciem opisu czynności, ale nie jest to precyzyjne określenie. Chodzi mi o swoisty zbiór zadań lub szczegółowych celów, a nie opis sposobów dojścia do tego celu (procedur służących wykonaniu zadania). Wreszcie tak ujmowany opis czynności nie musi być chronologiczny, ponieważ gdyby tak było, to mielibyśmy do czynienia z typową kaskadowością, a tym samym zbliżylibyśmy się do modelu Waterfall. Tak rozumiany opis czynności nie musi również pokrywać się z iteracjami (sprintami). Opis czynności może być od nich szerszy lub węższy. Nie jest jednak wykluczone, przynajmniej częściowe, pokrywanie się tych elementów. Zależy to od konkretnego produktu. Niezmiernie ważną kwestią jest racjonalność opisu i adekwatność konkretnych czynności dla projektu.

W mojej ocenie samo ogólne zapisanie w umowie potrzeby odbywania spotkań lub powołanie komitetów sterujących nie jest wystarczająco konkretne. Należy rozsądnie wpisywać takie rzeczy do umowy Agile, gdyż może to służyć stworzeniu iluzji posługiwania się metodologią Agile. Swoistego zamaskowania rzeczywistego działania w ramach Waterfall.

Trzeba ze spotkaniami wiązać z góry konkretne zadania. Nie chodzi o to, żeby umowa stanowiła opis ogólnej filozofii Agile, lecz ma porządkować prace w ramach danego projektu. Umowa Agile ma służyć obsłudze projektu, a zatem musi konkretyzować metodologię Agile. Kształt umowy sam powinien wymusić spotkania i współprace poszczególnych osób. Istnieje realne niebezpieczeństwo, że ogólne zadeklarowanie w umowie spotkań, doprowadzi, w trakcie projektu, do rozmycia ich znaczenia.

Najistotniejszą kwestią jest jednoznaczne powiązania z daną czynnością podmiotu (osoby) mającego ją zrealizować oraz odpowiedzialności za ewentualny brak realizacji w odpowiednim czasie. Kary w tym zakresie nie powinny być szczególnie dotkliwe, ale powinny być egzekwowane. Na pewno jednak kary muszą być instrumentem o charakterze ostatecznym, gdyż dążyć powinno się do polubownego rozwiązywania problemów, w szczególności poprzez współpracę. Ważne jest jednak, aby było jasne kiedy pojawia się widmo kary, aby stymulowało to do wczesnego podjęcie środków zaradczych. W zakresie odpowiedzialności zawsze problemem pozostanie ustalenie kto jest winny. Rozwiązania umowne w tym zakresie powinny wymuszać, aby osoba, która ma zrealizować zadanie robiła wszystko co możliwe, w celu zapobiegnięcia niepowodzeniom. Nie może zatem mieć łatwego wytłumaczenia w postaci „przerzucenia” winy na innego członka zespołu lub podmiotu.

Ktoś może powiedzieć, że w umowie Agile nie powinno być w ogóle kar, lecz dominować powinno nastawienia na współpracę i rozwiązywanie problem. Niby racja. Jednak, w jakimś miejscu kary powinny być określone. Zwracam uwagę, że w prezentowanym modelu umowy Agile, kary nie są wiązane z ostatecznym produktem. Następuje zatem ich przesunięcie na niższy poziom realizacji projektu.

3) Końcowe przepisy techniczne

Ze struktury tradycyjnej umowy wdrożeniowej warto zaadoptować na potrzeby umowy Agile tzw. przepisy końcowe. Zwłaszcza w kwestii czasu obowiązywania umowy i sposobu dokonywania jej zmian. Chodzi zatem o unormowania, które są typowe dla każdej umowy.

Zalety

Pierwszorzędna zaleta tak skonstruowanej umowy jest możliwie pełne urzeczywistnienie filozofii Agile, a tym samym wszelkie pozytywy tej filozofii można wprost przypisać umowie Agile.

Uważam, że stosowanie metodologii Agile, ale bez umowy Agile, w efekcie spowoduje, wcześniej lub później, konieczność powrotu do tradycyjnych metod pracy, w tym sposobu zarządzania projektem informatycznym. Nie bez przyczyny Waterfall określa się mianem „tradycyjnej” metodologii. Jeśli nie dba się o Agile, następuje ciąg do kierowania się przyzwyczajeniami.

Wydaje się, że proponowany model umowy zapewnia wysoki stopień elastyczności. Daje choćby możliwość łatwej zmiany podmiotu (osoby), który sobie nie radzi. Zastąpić może go ktoś lepszy. Tym samym nie jest zagrożone stworzenie finalnego produktu.

Wady

Przedstawiony kształt umowy ma również pewne wady. Jak też wskazano, samo dokonania opisu czynności jest niezmiernie czasochłonne i trudne. Wymaga od prawnika tworzącego umowę Agile nie tylko znajomości prawa, ale też posiadanie „wyobraźni” co do przebiegu projektów informatycznych. Co oczywiste, prawnik przy sporządzaniu umowy musi współpracować z innymi podmiotami zaangażowanymi w projekt. Poza tym rola prawnika nie ogranicza się wtedy do doradzania jak „gasić pożary” w projekcie, lecz konieczne jest stałe monitorowanie realizacji projektu.

Rola dokumentacji w metodologii Agile

Wprawdzie filozofia Agile zakłada odejście od generowania stosów dokumentów, to dotyczy to w szczególności dokumentacji projektowej, w tym włączanej do kontraktów. Nie oznacza to jednak, że nie ma potrzeby stworzenia kontraktu. Musi być. Ale niekoniecznie należy tworzyć go na kształt dokumentacji projektowej. Wydaje mi się, że obsługa prawna w metodologii Agile nie powinna bazować na dokumentacji projektowej w tak wielkim stopniu jak przy Waterfall. Kluczowe powinny być dokumenty przygotowane przez prawnika, a nie zespół projektowy. Koresponduje to ze wskazanym na wstępie postulatem w zakresie pozbawienia umowy jakichkolwiek załączników, lecz zamieszczanie wszystkiego w treści umowy. Precyzyjny język prawny, który z natury jest syntetyczny, świetnie nadaje do zorganizowania prac w ramach projektu.

Elektryczne deskorolki

W ciągu ostatnich miesięcy mocno rozpowszechniły się elektryczne deskorolki. Mają różne postacie (poczynając od czterokołowych, poprzez dwukołowych, a na jednokołowych kończąc). Różnie są też nazywane (deskolotki, airwheel, segway i chyba najpopularniejsza – hoverboard). Jednak faktyczny wygląd tych urządzeń nie ma znaczenia. Z punktu widzenia prawa są to urządzenia niemieszczące się w żadnej z dotychczas znanych kategorii. I w tym tkwi problem, ponieważ, aby poruszać się po drodze publicznej pojazd nie może być „niezidentyfikowany”. Wspomniane pojęcie drogi publicznej trzeba przy tym rozumieć szeroko, tj. nie tylko jako ulicę, ale ten chodnik i drogę dla rowerów.

Dotąd problem ten nie był szczególnie istotny, ponieważ takimi urządzeniami po prostu nie dało się jeździć po dziurawych chodnikach, a ścieżek dla rowerów nie było zbyt wiele. Ostatnio jednak to się zmieniło. Można nie tylko za relatywnie niedużą kwotę sprawdzić z Chin lub nabyć od polskiego pośrednika hoverboard, ale też są warunki, aby nimi jeździć po chodnikach lub ścieżce dla rowerów. Jest to jednak prawnie ryzykowne.

Są dwie możliwości:

1. Uznanie, że osoba poruszająca się na elektrycznej deskorolce to pieszy w świetle prawa, a zatem można byłoby wtedy poruszać się po chodniku, a czasami również innych częściach drogi. Jest to jednak dość dziwne rozwiązanie, ponieważ takie urządzenie może być przecież dość sporo, a przede wszystkim trudno mówić, że osoba jadąca takim urządzeniem „idzie”.

2. Uznanie, iż urządzenia takie nie są ani pieszymi, ani żadną z kategorii pojazdów w rozumieniu prawa o ruchu drogowym. W takiej sytuacji możliwe byłoby korzystanie z takich urządzeń jedynie tam, gdzie nie obowiązują te przepisy, czy w zasadzie tylko w domach i innych pomieszczeniach.

Powyższe problemy są przedmiotem mojego ostatniego artykułu naukowego: Ł. Goździaszek, Elektroniczne deskorolki i podobne urządzenia, Edukacja Prawnicza 2015, nr 2, s. 9-14.

Czy zdjęcia z internetowych map są dowodem w sądzie?

Uważam , że mogą być. Katalog środków dowodowych w polskim postępowaniu sądowym jest otwarty, czyli różnymi sposobami można udowodnić konkretne twierdzenie. Zamiast odbywać wizję lokalną przez sąd lub robić zdjęcia można odwołać się do wirtualnych map, czyli swoistego 3D.

Niemniej nie byłoby zasadne uznanie, że sąd powinien mieć wiedzę z urzędu (fakty powszechnie znane) o zawartości takich map. O taki dowód należy zawnioskować, a najlepiej przedstawić również wydruki widoków z mapy.

Trzeba też mieć na uwadze, że jest to dowód czasami zawodny z uwagi na nieaktualność obrazów w takich mapach. Czasami jednak to właśnie historyczny aspekt stanowiłby będzie nieocenioną pomocą. Jeśli zajdzie potrzeba ukazania jak okolica wyglądała kiedyś, to sięgnięcie do starych wirtualnych map będzie świetnym rozwiązaniem.

Sztuczna inteligencja w prawie

Moj najnowszy artykuł w czasopiśmie „Przegląd sądowy” prezentuje trzy możliwe modele implementacji sztucznej inteligencji do postępowania sądowego. Trzeba przy tym dodać, że w każdym przypadku byłaby to dość prosta postać sztucznej inteligencji. Każde z rozwiązań jest jednak realne – pytanie jednak czy lepsze od „czynnika ludzkiego”? W mojej ocenianie, w niektórych przypadkach, raczej tak. W artykule nie poruszałem problemów filozoficznych i tym podobnych z tego zakresu, lecz przedstawiłem to zagadnienie od strony faktycznych aspektów wdrożenia (na poziomie zarysu modeli). Największy problem to nietworzenia obecnie przez system prawa sieci semantycznej.

PScoverAI

 

Internet Rzeczy – raport prawny

Jakiś czas temu pisałem o moim referacie konferencyjnym „Perspektywy Internetu Rzeczy w świetle regulacji prawnych” (Warszawa, 14.10.2015). Przypominam o możliwości ściągnięcia tutaj bezpłatnego raportu prawnego dotyczącego przedmiotowej kwestii.

podziekowania

O e-sądzie na konferencji w Lublinie

Dziś na konferencji specjalnie poświęconej elektronicznemu postępowaniu upominawczemu miałem referat pt. „Konsekwencje dla stron przekazania sprawy z e-sądu”. Nie mogłem pojechać, stąd po raz pierwszy wygłosiłem wykład poprzez wideokonferencję. Dobra strona jest tego taka, że powstał z tego filmik, który zamieściłem na YouTube.  Pierwszy raz coś tam wrzucałem, stąd technicznie nie jest wszystko doskonale. Zapraszam do obejrzenia.

Perspektywy Internetu Rzeczy

W dniu 14.10.2015 r. w Warszawie w czasie konferencji będę miał okazję powiedzieć kilka słów nt. perspektyw Internetu Rzeczy w świetle regulacji prawnych. Aby nie przeciążać swojego referatu informacjami prawnymi, ale też aby pozostało z niego coś konkretnego, przygotowałem z tej okazji pisemne opracowanie „Perspektywy Internetu Rzeczy :: Raport Prawny”.

Zachęcam zatem do pobrania bezpłatnego opracowania w postaci pliku PDF (kliknij w obrazek, aby otworzyć lub pobrać).

InternetRzeczy

Dlaczego polski ustawodawca stawia na kwalifikowany podpis elektroniczny?

W ostatnich latach polski ustawodawca informatyzując podmioty publiczne jednoznacznie stawia na kwalifikowany podpis elektroniczny (pełna aktualna nazwa tego podpisu to: bezpiecznym podpisem elektronicznym weryfikowanym przy pomocy ważnego kwalifikowanego certyfikatu).

Prawodawca wraca tym samym do początku okresu informatyzacji, czyli czasów sprzed dekady. Wtedy nic nie działało z tego zakresu, ponieważ ten rodzaj podpisu nie był zbyt popularny. Obecnie wciąż ten podpis nie jest upowszechniony na szeroką skalę. Wiem o rozporządzeniu eIDAS. Nowe prawo nie zmienia istoty rzeczy, gdyż przecież nie spowoduje wyposażenie każdego obywatela w taki podpis elektroniczny.

Przede wszystkim szkoda, że nie następuje większe czerpanie z rozwiązań w zakresie identyfikacji wykorzystywanych w bankowości internetowej, elektronicznym postępowaniu upominawczym lub przy zakładaniu przez Internet spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. W wymienionych przypadkach nie ma wymogu posługiwania się kwalifikowanym podpisem elektronicznym.

O tyle jednak dobrze, że ustawodawca często dopuszcza jako alternatywę względem kwalifikowanego podpisu elektronicznego podpis potwierdzony profilem zaufanym ePUAP (elektroniczna Platforma Usług Administracji Publicznej), czyli całkowicie darmowy podpis. Jest to dobre rozwiązanie. Wydaje się nawet, że używanie podpisu ePUAP powinno być zasadą, a nie jedynie alternatywą. Zdaje sobie sprawę, że ePUAP ma szereg mankamentów. W mojej ocenie ma jednak potencjał do stania się popularnym narzędziem.

Beacony – mały test praktyczny apki polskiej firmy

Na wstępie zaznaczę, że każda krajowa firma wykorzystująca beacony w relacjach z potencjalnymi klientami zasługuje na pochwałę i uznanie. Zwłaszcza jeśli jest to sklepem w galerii handlowej, ponieważ tym samym bierze on na swoje barki ciężar popularyzacji beaconów. Takie firmy w gruncie rzeczy są pionierami w tej dziedzinę – mają szanse na wybicie się, ale też ponoszą duże ryzyko porażki.

Miałem okazję wypróbować apkę polskiego sklepu wykorzystującego beacony. W mojej ocenie zastosowane rozwiązanie jest zbyt mało atrakcyjne dla klienta. Poza tym jest zbyt kłopotliwe. Trzeba być zalogowanym, a w sklepie ręcznie wyszukiwać apki na telefonie i ją uruchamiać. Jedyną korzyścią dla klienta jest rabat (zresztą niewielki), ale to zbyt mało aby zachęcić. Można założyć, że w tym konkretnym przypadku dla klienta zdecydowanego na zakup w tym sklepie, to czy sklep używa beaconów będzie bez znaczenia. Z kolei niezdecydowanego nie przekona – może nawet nie będzie mu się chciało odpalić apki.

W mojej ocenie w tym przypadku niepotrzebnie zdecydowano się, jak mniemam, na profilowanie konsumentów. Żadnych z tego korzyści, ponieważ zapewne mało kto korzysta z tego rozwiązania i po prostu  nie ma kogo profilować. Rodzi to natomiast jedynie problemy prawne z ochroną danych osobowych i być może zniechęca do korzystania z apki.

ebooki a Internet

Dlaczego e-booki nie są radykalnie tańsze od zwykłych książek?

Wynika to z dwóch powodów:

  1. z powodu podatków – ebooki obciążone są wyższym podatkiem VAT niż papierowe książki,
  2. oraz wskutek okoliczności (nie mam na to dowodów, ale przypuszczam, że tak jest), iż koszt papieru i transportu stanowi niewielką część ogólnego kosztu wydania książki – w każdym razie mniejszy niż nadwyżka podatku.

Kluczem do obniżki cen ebooków jest zmniejszenie stawki podatku VAT. Tak aby była taka sama stawka podatku na ebooki i papierowe książki. Ktoś może zatem krzyknąć: zatem nic prostszego, zróbcie tak! Przecież popularyzacja czytelnictwa jest wartością priorytetową, a przede wszystkim wpływy podatkowe ze sprzedaży książek są pewnie i tak na tyle niskie, że dla budżetu państwa to bez większej różnicy.

Rodzi się jednak fundamentalny problem prawny. Czym jest ebook? Tak jak różnice pomiędzy papierkową książką i ebookiem są niewielkie, tak równie dużo wspólnego ma ebook i wszelkie materiały na stronach internetowych. W takim stanie rzeczy byłby problem z określeniem co jest ebookiem, a co nie ebookową treścią na stronie internetowej. Prowadziłoby to do sytuacji, w których dostawcy treści elektronicznych robiliby wszystko, aby ich witryny internetowe traktowane były jak ebooki.