Płatność telefonem poprzez aplikację BLIK

Wprawdzie ApplePay nie jest dostępny w Polsce, to od kilku miesięcy możemy korzystać z podobnego „krajowego” rozwiązania pozwalającego na płatności za pomocą telefonu, tj. aplikacji BLIK. Nieprzypadkowo wskazałem, że „możemy korzystać”, ponieważ prawdopodobnie spora grupa osób stała się bezwiednie posiadaczami tej apki. Nastąpiło to poprzez aktualizacje, zainstalowanych na smartfonach, aplikacji mobilnych wydanych przez poszczególne banki.

Nie ma zatem odrębnej apki BLIK, lecz stanowi ona część (moduł) aplikacji mobilnych różnych banków. Wyjątek stanowi chyba tylko apka IKO stworzona już kilka lat temu przez bank PKO BP S.A. Na tej aplikacji bazuje BLIK. Jak można przypuszczać wskutek tego, że apka IKO miała już wielu użytkowników PKO BP zdecydował się jedynie unowocześnić ją po powstaniu BLIKa. Pozostałe banki poszły inną drogą – nie mając, w przeciwieństwie do PKO BP, apek umożliwiających mobilne płatności zdecydowały się na rozbudowę o moduł BLIK swoich zwykłych aplikacji mobilnych umożliwiających dostęp do kont bankowych.

Od razu wyjaśnię, że nie wszystkie banki mają BLIKa, jednak te najpopularniejsze przystąpiły do systemu (w zasadzie te one ten system stworzyły – BLIK jest, w uproszczeniu ujmując, produktem konsorcjum banków).

Posługiwanie się BLIKiem może wydawać się dość skomplikowane, zatem zanim o technologii, zaczną od pozytywnych aspektów. BLIK to alternatywa dla karty kredytowej (płatniczej). Mając bankową apkę na telefonie (obsługującą BLIKa) nie trzeba nosić ze sobą plastikowych kart. Płatności można dokonywać za pomocą telefonu. Niejako telefon jest kartą kredytową. Co ciekawe, telefon umożliwia również wybranie gotówki z bankomatu. Krótko mówiąc: BLIK umożliwia wszystko to co karta kredytowa (płatnicza), a nawet więcej.

Jak zatem to działa? Po pierwsze, trzeba mieć zainstalowaną apkę odpowiedniego banku na telefonie. Po drugie, trzeba sprawdzić czy podmiot (sklep, właściciel bankomatu), w którym chcemy dokonać transakcji obsługuje BLIKa. Niestety, nie wszędzie gdzie można użyć karty, można z automatu skorzystać z BLIKa – wada ta jest jednak zrozumiała, gdyż technologia ta potrzebuje jeszcze trochę na upowszechnienie się. Nie jest jednak z tym najgorzej, ponieważ i tak bardzo dużo podmiotów już obecnie umożliwi płacenie BLIKiem. Jeśli te dwa warunki są spełnione można przejść do transakcji. Niezależnie czy chcemy wypłacić pieniądze z bankomatu, czy zapłacić bezgotówkowo w stacjonarnych lub internetowym sklepie albo restauracji, podejmuje się te same czynności. Wpierw w aplikacji na telefonie należy wygenerować 6-cyfrowy kod (co istotne, kod ten jest ważny tylko przez 2 minuty). Najczęściej, aby wejść do apki i wygenerować ten kod trzeba się zalogować tak jak do konta bankowego. Potem ten 6-cyfrowy kod wstukuje się w bankomacie lub terminalu płatniczym. Następnie akceptuje się w apce na telefonie transakcję. I tyle. W zależności od jakiego banku pochodzi apka, transakcja może przebiegać trochę inaczej. Zawsze jednak generuje się 6-cyfrowy kod na telefonie, który późnij wstukuje się w bankomat lub terminal płatniczy (to ten sam terminal co do kart kredytowych).

Podobno BLIK jest też bezpieczniejszy niż karty kredytowe. Na pewno bezpieczniejsze jest posługiwanie się tym 6-cyfrowym kodem, generowanym z osobna do każdej transakcji, niż zwykłym PINem. Ale z drugiej strony mam wątpliwość czy bezpieczna jest transmisja danych z telefonu?

Płatność bitcoinami w Polsce

Choć polską walutą jest złoty, to możliwe jest dokonywanie płatności bitcoinami lub innymi wirtualnymi walutami. Obrót bitcoinami nie jest zabroniony w Polsce. Odrębną kwestią jest na ile używanie bitcoinów do dokonywania zwykłych płatności dnia codziennego jest ekonomicznie opłacalne z uwagi na niemałe wahania ich ceny. Ponadto w przypadku coraz częściej spotykanej możliwości płatności w restauracjach wirtualnymi walutami, to w istocie bardziej dochodzi tutaj do swoistej indeksacji kwoty płatności według aktualnej ceny bitcoina aniżeli do rzeczywistego dokonywania zakupy przy wykorzystaniu elektronicznego portfela (portmonetki).

Skoro wirtualne waluty są legalne, to rodzi się pytanie czym one są w świetle prawa polskiego? Nie wiadomo:) Nie kwalifikują się pod żaden dotychczas znany byt prawny. Na pewno nie są walutami – ani walutą krajową, ani zagraniczną. Bitcoinów i innych wirtualnych walut nie można zatem stawiać na równi ze złotym, euro lub dolarem.

Pomimo nie mieszczenia się wirtualnych walut w ramach tradycyjnych narzędzi finansowych, a tym samym regulacji prawnych, jak wyżej wskazano, można ich używać.

Odpowiedzialność kierowcy Ubera

Uber to alternatywa dla taksówek. Zainstalowana na telefonie aplikacja Uber dosłownie łączy osobę potrzebującą przewozu i kierowcę gotowego go przewieźć. Potrzebujący przewozu wprowadza do aplikacji parametry interesującej go trasy, a w odpowiedzi zainteresowany kierowca zgłasza się na chętnego do podwózki. Nie jest to usługa darmowa. Za transport trzeba zapłacić, zatem nie jest to typowy przykład „ekonomii współdzielenia”, a można nawet twierdzić, że z taką ekonomią nie ma to w ogóle nic wspólnego.

Obecnie w Polsce tylko w kilku miastach można korzystać z tej aplikacji. W wielu krajach wzbudziła ostry sprzeciw. Prawdopodobnie najgłośniejsze były protesty taksówkarzy we Francji i Niemczech. Chodziło o stwarzanie konkurencji dla taksówkarzy, przy czym nie chłodziło tyle o samą konkurencję, ale o okoliczność, że taksówkarze muszą przestrzegać różnych wymogów związanych z przewozem osób, a kierowcy Ubera nie są zaś skrępowani takim wymogami. Poza tym istnieje problem rozliczenia się z podatków przez kierowców Ubera. Jednak nie o tych kwestiach chciałem napisać, lecz o sytuacji pasażera, a konkretnie jego ewentualnych roszczeniach względem kierowcy. Wcześniej napisałem, że kierowcy Ubera są w lepszej sytuacji prawnej niż taksówkarze. Nie znaczy to jednak, że ich sytuacja prawna jest całkiem „komfortowa”.

Jeśli u pasażera wystąpi szkoda (niezależnie jak ona powstanie), kierowcom Ubera będzie trudno nie ponieść z tego tytułu konsekwencji. Kierowca samochodu jest odpowiedzialny „na zasadzie winy” za szkody wyrządzone tym, których przewozi z grzeczności. Jednak wobec tych, których nie przewozi z grzeczności odpowiada za szkody „na zasadzie ryzyka”. Odpowiedzialność „na zasadzie ryzyka” jest surowsza dla kierowcy, ponieważ z odpowiedzialności jest zwolniony jedynie, gdy szkoda nastąpiła wskutek siły wyższej albo wyłącznie z winy poszkodowanego lub osoby trzeciej (art. 436 § 2 w zw. z art. 436 § 2 i art. 435 § 1 k.c.).

Pytanie zatem czy kierowca Ubera „przewozi z grzeczności”? Na marginesie jedynie wyjaśnię, że słów „przewóz z grzeczności” używa kodeks cywilny. Nie jest to zatem pojęcie potoczne, lecz prawne. Dotychczas wyrażano stanowisko, że odpłatność usługi wyklucza „przewóz z grzeczności”. W Uberze sytuacja jest zaś jedynie o tyle innowacyjna, że nie płaci się bezpośrednio kierowcy, lecz poprzez ściągniecie pieniędzy przez aplikację Uber z karty kredytowej. Wynikałoby z tego, że kierowcy Ubera ponoszą względem przewożonych osób surowszą odpowiedzialność prawną niż standardowa, ponieważ oparta jest na „zasadzie ryzyka”, a nie „zasadzie winy”.

O formie elektronicznej i rozporządzeniu eIDAS

Niedługo nastąpią dwie istotne zmiany dotyczące obrotu elektronicznego, związane w szczególności, ale nie tylko, z dokumentami elektronicznymi i podpisem elektronicznym:

  1. wejdą w życie przepisy zmieniające polski kodeks cywilny w zakresie formy czynności prawnych (tj. ustawa z dnia 10.7.2015 o zmianie ustawy – Kodeks cywilny, ustawy – Kodeks postępowania cywilnego oraz niektórych innych ustaw),
  2. rozpocznie się stosowane unijnego rozporządzenia eIDAS (tj. rozporządzenia nr 910/2014 z 23.7.2014 w sprawie identyfikacji elektronicznej i usług zaufania w odniesieniu do transakcji elektronicznych na rynku wewnętrznym).

Wskazane regulacje są już uchwalone, a jedynie mają odroczoną w czasie chwilę wejście w życie. Zarówno w przypadku polskiej ustawy, jak i unijnego rozporządzenie rozpoczęcie stosowania poszczególnych przepisów jest rozłożone na kilka lat. Kluczowe przepisy zaczną jednak obowiązywać w połowie 2016 roku.

Obie regulacje mogą sporo zmienić, ale raczej nie będą to zmiany rewolucyjne, lecz ewolucyjne. Przede wszystkim mogą skutkować nowym sposobem interpretacji przepisów. Gdyby literalnie odczytywać dotychczasowe przepisy to nie są one całkowicie nieadekwatne do realiów cyberprzestrzeni. Jednak są one najczęściej interpretowane tak, aby umniejszać znaczenie narzędzi informatycznych.

Biorąc pod uwagę obecny stan rzeczy, wydaje się, że w krótkim okresie czasu największe znaczenie mogą mieć zmiany w polskim kodeksie cywilnym i to im głównie poświęcę niniejszy wpis.

Od razu wyjaśniam jedną rzecz, o którą w ostatnich miesiącach byłem pytany wielokrotnie – mianowicie kwestia zachowania formy pisemnej przy komunikacji elektronicznej. Niektóre przepisy wymagają, aby umowa była zawarta w formie pisemnej. I tutaj jednoznacznie wskazuję: przesłanie wiadomości SMS lub skanów papierowych dokumentów, to nie jest forma pisemna.

Z zasady, aby to co jest w postaci elektronicznej miało formę pisemną, konieczne jest opatrzenie tego bezpiecznym podpisem elektronicznym weryfikowanym przy pomocy ważnego kwalifikowanego certyfikatu. Jedynie czasami ustanawiane są wyjątki, które zrównują z formą pisemną dokumenty nie opatrzone takim podpisem. Przykładem może być prawo telekomunikacyjne, gdzie w art. 56 ust. 2 wskazano, że umowę o świadczenie usług telekomunikacyjnych można zawszeć albo w formie pisemnej, albo formie elektronicznej za pomocą formularza udostępnionego na stronie internetowej dostawcy usług.

Nowe regulacje kodeksu cywilnego ustanawia wprost dwie formy:

  1. formę elektroniczną,
  2. oraz formę dokumentową.

Aby była forma elektroniczna konieczne będzie opatrzenie oświadczenia właśnie bezpiecznym podpisem elektronicznym weryfikowanym przy pomocy ważnego kwalifikowanego certyfikatu. Wtedy takie oświadczenie będzie równoważne z oświadczeniem woli złożonym w formie pisemnej. Identycznie jest obecnie – różnica jest jedynie taka, że aktualne przepisy nie ustanawiają autonomicznej formy elektronicznej (nie posługują się tym pojęciem).

Z kolei całkowitą nowością jest forma dokumentowa. Do jej zachowania wystarczać będzie złożenie oświadczenia woli w postaci dokumentu w sposób umożliwiający ustalenie osoby składającej oświadczenie. Czyli w zasadzie wszystko mające postać elektroniczną i zawierające informację o autorze będzie formą dokumentową. Rozwieje te szereg wątpliwości jak kwalifikować prawnie te co dzieje się w Internecie. Ma to sens, ponieważ aktualnie mamy tylko dwie formy czynności prawnych – formę pisemną i ustną. W efekcie, np. e-mail, który nie jest opatrzony bezpiecznym podpisem elektronicznym weryfikowanym przy pomocy ważnego kwalifikowanego certyfikatu, a tym samym nie ma formy pisemnej, powinien zostać zaliczony do formy ustnej, co jest z kolei nieracjonalne.

Wydaje się jednak, że siatka pojęciowa kodeksu cywilnego powinna zostać dostosowana do tej używanej przez rozporządzenie eIDAS. Nie ma w nim mowy o „bezpiecznym podpisem elektronicznym” i „bezpiecznym podpisem elektronicznym weryfikowanym przy pomocy ważnego kwalifikowanego certyfikatu”, ale o „zaawansowanym podpisie elektronicznym” i „kwalifikowanym podpisie elektronicznym”. „Bezpieczny podpis elektroniczny weryfikowany przy pomocy ważnego kwalifikowanego certyfikatu”, o jakim mowa w nowych regulacjach kodeksu cywilnego, to „kwalifikowany podpis elektroniczny” w rozumieniu rozporządzenia eIDAS.

Jeśli interesujesz się rozporządzeniem eIDAS kliknij poniżej w tag eIDAS, aby zapoznać się z pozostałymi wpisami na ten temat.

Portale społecznościowe jako przykład freemium

W poprzednim wpisie poruszyłem problematykę mikropłatności. Dochodzę do wniosku, że portale społecznościowe są chyba najefektywniejszym przykładem freemium oraz mikropłatności. Z jednej strony zdecydowana większość osób korzysta z tych portali bezpłatnie. Z drugiej zaś strony jest tam masę reklam, za które przecież ktoś płaci (konkretnie: płacą niektórzy użytkownicy tych portali). Co więcej jest tam mnóstwo zachęt, aby wykupić reklamę swoich postów. Pomijam już tutaj fakt, że portale społecznościowe są dość dobrą platformą do dystrybucji gier typu freemium.

Zresztą, czy w Internecie coś nie jest freemium?

 

Mikropłatności w grach komputerowych

Coraz częściej mikropłatności spotykane są nie tylko w aplikacjach mobilnych, lecz również towarzyszą zwykłym grom komputerowym. Wydaje się, że prawo nie zapewnia wystarczającej ochrony graczom w tym zakresie. Nawet poinformowanie przed dokonaniem zakupu, że stosowany jest taki model biznesowy nie jest wystarczające i nie załatwia całkowicie sprawy.  Aczkolwiek również z tym jest problem (zobacz tutaj ciekawą dawną sprawę, która toczyła się w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów, a potem miała finał w sądzie). W gruncie rzeczy żadna gra nie jest darmowa – jeśli nawet nie ma tam mikropłatności rozumianych ściśle, to podobnie można przecież traktować jakąkolwiek reklamę, a tym bardziej  zachętę do zakupu pełnej wersji gry. Na marginesie jedynie dodam, że niezrozumiały jest dla mnie stosowany w applowskim AppStore podział na aplikacje „płatne”, „gratisowe” i „dochodowe”.

Jednak trudno wymagać, aby prawo rozwiązało problemy z tego zakresu, skoro dotąd w biznesie nie wypracowano dobrego modelu dotyczącego freemium. Z jednej strony wiadomo, że nie ma nic za darmo. Każdy gracz ma przecież świadomość, że stworzenie gry pochłania olbrzymie koszty. Z drugiej strony nierzadko istnieje trudność w określeniu na czym zarabia producent, jeśli nie pobiera się z góry wynagrodzenia za sprzedaż gry.

I tutaj pojawia się kluczowym problemem. Prawo nie stwarza dostatecznych gwarancji ochronnych przy dokonywaniu konkretnych płatności. Powinno być w pełni jasne kiedy i za co się płaci, a nie tak, że nie są wykluczone płatności  przypadkowe lub bezcelowe.

Kolejnym zagadnieniem wartym uwagi jest system mieszany, tj. kiedy płaci się z góry jakąś cenę za grę, a potem jeszcze są mikropłatności. Zrozumiałe jest, że osoba, która otrzymała grę bezpłatnie, powinna liczyć się z koniecznością dokonywania mikropłatności jeśli chce się pograć. Ale jeśli ktoś zapłacił z góry za grę (nieważna nawet jaka jest jej cena), a potem nie można w nią „normalnie” grać bez mikropłatności, to jest problem. Prawo powinno dostrzegać, że taki model narusza interesy konsumenta.

Jak zostać operatorem drona?

Jeśli interesujesz się dronami i chciałbyś zacząć nimi „latać” zachęcam do zapoznania się z przygotowanym przeze mnie poradnikiem prawnym.

Moim celem było dostarczenie „skondensowanej” wiedzy prawnej na temat dronów. Poradnik nie jest obszernym kompendium, które wystarczyłoby do przygotowania się do państwowego egzaminu w celu uzyskania świadectwa kwalifikacji na operatora drona. Mam jednak nadzieje, że pozwoli na zorientowanie się w tematyce i będzie stanowiło punkt wyjścia do zrozumienia materiału. Dodatkowo w poradniku zamieściłem rozdział o naruszeniu prywatności i zapewnieniu bezpieczeństwa przy użytkowaniu dronów. Problematykę prawnych aspektów dronów można prezentować na różne sposoby. Wydaje mi, że przyjęty przeze mnie sposób przedstawienia tych zagadnień jest przejrzysty i jasny.

Bezpłatny poradnik w postaci pliku PDF do ściągnięcia poniżej:

Drony

Kliknij w obrazek okładki poradnika:)

Odbiór w stacjonarnym sklepie towaru kupionego w Internecie

W ostatnim wpisie poruszyłem kwestię stwarzania przez sklepy internetowe konsumentom znacznie lepszych warunków zakupu aniżeli wynikałoby to z przepisów prawa. W takim stanie rzeczy przepisy ustawy o prawach konsumenta traktowane są jedynie jako minimum praw i obowiązków. Sklepy internetowe mogą zaś wprowadzać nowe prawa i udogodnienia.

Czasami sklepy internetowe wiążą zakupy ze swoją stacjonarną (tradycyjną) placówką – przykładem jest sytuacja kiedy towar można kupić na stronie internetowej sklepu, a następnie odebrać ten towar w tradycyjnym sklepie w centrum handlowym. W stacjonarnym sklepie towar też można oddać. Najczęściej wiąże się to z eliminacją kosztów przesyłki. Nierzadko jest to też po prostu wygodne dla konsumenta. Czasami korzystam z takiej opcji.

Rodzi się jednak pytanie czy jeśli towar jest odbierany w zwykłym sklepie, to czy wciąż można twierdzić, że są to zakupy w sklepie internetowym? A tym samym czy istnieje możliwość skorzystania ze specjalnych praw związanych z takimi zakupami, jak choćby prawo zwrotu towaru bez podania przyczyny? W świetle prawa jest to pytanie czy zakupy zostały dokonane w ramach „umowy na odległość”. Oczywiście, konsumentowi nawet gdy kupuje towary w stacjonarnym sklepie przysługuje szereg uprawnień. Lecz aby miał prawo do zwrotu towaru bez podania przyczyny, transakcja musi zastać zakwalifikowana prawnie jako „umowa na odległość”. Nie ma problemu jeśli sklep w regulaminie sklepu internetowego wprost napisze lub w inny sposób zadeklaruje, że konsument ma takie prawo nawet przy odbiorze osobistym. Ale co jeśli tak nie będzie?

Przepisy prawa krajowego i unijnego nie rozstrzygają dosłownie co w przypadku kiedy transakcja ma taki wiązany charakter, czyli zakupy w sklepie internetowym, a odbiór w stacjonarnym sklepie tej samej marki. Jednak wskazówek dostarcza motyw 20 preambuły do unijnej dyrektywy nr 2011/83 z 25.10.2011 w sprawie praw konsumentów.

Zgadnie z przywołanym przepisem preambuły, do zawarcia umowy na odległość i związania najdalej idącymi rygorami ustawy o prawach konsumenta dochodzi w sytuacji kiedy:

  • konsument idzie do tradycyjnego sklepu w celu zasięgnięcia informacji o towarze (usłudze), lecz faktycznie dopiero potem, ale już przez Internet, negocjuje i kupuje towar (usługę).

Natomiast do zawarcia umowy na odległość nie dochodzi, gdy:

  • konsument negocjuje umowę ze sprzedającym w tradycyjnym sklepie, a potem idzie do domu i zawiera taką umowę na wynegocjowanych warunkach przez Internet, telefon lub inny środek komunikacji na odległość,
  • konsument jedynie inicjuje zawarcie umowy przez Internet, ale ostatecznie umowa jest zawarta podczas wizyty w tradycyjnym sklepie,
  • konsument rezerwuje za pomocą Internetu usługę profesjonalisty.

Najistotniejsza jest ostatnia wskazówka, czyli ta dotyczą rezerwacji. Nie jest jasne co prawodawca unijny miał na myśli i dlaczego powiązał kwestię rezerwacji jedynie z usługami, a już nie zakupem towarów. W preambule dyrektywy przywołany jest nawet przykład rezerwacji przez telefon wizyty u fryzjera.

W mojej ocenie świadomym założeniem prawodawcy unijnego było niewiązanie rezerwacji z towarami. Uważam zatem, że jeśli ktoś wybiera towar w sklepie internetowym, a zwłaszcza dokonuje już wtedy zapłaty, a do stacjonarnego sklepu przychodzi jedynie technicznie odebrać paczkę, nawet nie rozmawiając z obsługą sklepu co w tej paczce jest, to nie ma żadnych podstaw, aby twierdzić, że taka umowa nie jest „umową na odległość”. Konsument wciąż może zwrócić towar w ciągu 14 dni bez podania przyczyny.

Ponadustawowe ułatwienia przy zwrocie towaru do sklepu internetowego

Przy stosowaniu przepisów ustawy o prawach konsumenta czasami pojawia się wątpliwość czy aby czasem konsument w Internecie nie ma zbyt wielu praw. Dotyczy to zwłaszcza prawa zwrotu towaru zakupionego w sklepie internetowym w ciągu 14 dni bez podania przyczyny. Na zagadnienia to można również patrzeć tak, że każde prawo konsumenta, to jednocześnie obowiązek przedsiębiorcy.

Kiedy prowadzę dla przedsiębiorców szkolenia dotyczące handlu elektronicznego, to wśród słuchaczy wspomniane prawo zwrotu towaru budzi zazwyczaj negatywne skojarzenia. Zarzuty można streścić w twierdzeniu, że przez te zwroty sklepy pełnią rolę komisów. Odpowiadam wtedy, że właściwie tak, ale z drugiej strony przez to konsumenci są bardziej zachęceni żeby zrobić zakupy w Internecie i prawdopodobnie straty z tego tytułu są równoważone przez zyski z większego obrotu.

Co jednak najciekawsze z tym prawem zwrotu, to okoliczność, że większość sklepów sieciowych i tak daje konsumentom więcej praw niż przewiduje ustawa. Standardem zaczyna być, że prawo do zwrotu jest wydłużane z ustawowych 14 dni do 30, a nawet 100 dni. Podobnie z darmowymi zwrotami, czyli możliwością zamówienia kuriera do odbioru zwrotnej przesyłki na koszt sklepu internetowego (lub poprzez bezpłatne nadanie na poczcie). Jakiś czas temu zauważyłem również tendencję do zmniejszania formalności, w szczególności braku potrzeby samodzielnego drukowania formularzy zwrotu, ponieważ sklep już z góry przesyła taki formularz. Niedawno zaś spotkałem się z kolejnym ułatwieniem – stąd dzisiejszy wpis – przysyłaniem przez sklep internetowy taśmy do zaklejenia zwrotnej paczki:) Fajne ułatwienie. W zasadzie chyba to już redukuje wszelkie możliwe techniczne problemy ze zwrotem towaru.

Stwarzanie przez sklepy internetowe takich udogodnień, czasami nawet błahych, całkowicie rozmija się z dokonywaną nieraz restrykcyjną interpretacją przepisów ustawy o prawach konsumenta, zmierzającą do ograniczania praw kupującym.

Sklepy internetowe: czy trzeba zelować buty (z prawnego punktu widzenia)?

Niemałym dylematem osób użytkujących buty o skórzanej podeszwie jest ich zelowanie – podbijać buty gumą, czy nie? Moim zdaniem, za niezelowaniem przemawia fakt, że buty z naturalną szkórzaną podeszwą wyglądają lepiej. Poza tym producent stworzy je bez zelówki, zatem można przyjąć, że chyba wiedział video co robi – gdby miały mieć gumę to by ją od razu założył. Z drugiej strony, skórzana podeszwa po prostu ściera się, wholesale mlb jerseys stąd podbicie gumą zapewnie trwałość. Przede wszystkim kluczowym argumentem za zelowaniem jest pogoda. Richard Skrzana podeszwa niezbyt nadaje się na deszcz. Uwagi te dotyczą tylko butów męskich. Z damskimi nie wiem jak jest.

Co ciekawe, na postawiono w tytule pytanie odpowiedzieć można z punktu widzenia prawa. Z jednego z ostatnich orzeczeń – do wyroku Sądu Okręgowego w Lublinie z 13.5.2015 o sygnaturze II Ca 1/15 – wynika, że raczej nie trzeba zelować, jeśli w sklepie nam wprost nie kazali tego robić. Brak pouczenia może być podstawą roszczeń względem sklepu jeśli w butach zbyt szybko zetrze się podeszwa. Dlatego istotnego znaczenia nabiera zakres informacji przekazywanych konsumentom. W szczególności dotyczy to sklepów internetowych, ponieważ wtedy relatywnie łatwo udowodnić o czym pouczono, a czym nie (brak ustnych rozmów, wszystko jest w postaci tekstu, no chyba że były rozmowy telefoniczne).

Na zdjęciu w nagłówku część kolekcji moich butów wholesale nba jerseys w czasie ich czyszczenia telefonach? i „pielęgnacji”. Wszystkie są na skórzanej wholesale nfl jerseys podeszwie. I prawie wszystkie były kupione przez Internet.  Wydaje mi się, w żadnym przypadku nie byłem pouczony jak o te buty dbać, Tienda ale pomimo to dbam:)

Wyjaśnić należy, że z przywołanego powyżej wyroku nie HUBZone w pełni wynika cheap mlb jerseys jakie były okoliczności sprawy. Nie wiadomo ani jak często w butach chodzono, ani przy jakiej pogodzie. Nie wykluczam, że były chodzone dzień w dzień, a już ten fakt, w mojej ocenie powinien stanowić przyczynę do nieuwzględniania żądania klienta.