Personalizacja reklamy

Odnośnie do problematyki reklamy internetowej nasuwa się jeszcze jedna istotna kwestia (oprócz zagadnień wskazanych w poprzednim wpisie: „Reklama w Internecie”). Personalizacja reklamy. Nawet nieźle to funkcjonuje w ostatnich latach. W sensie działa dość inteligentce i trafnie. Dawniej wyniki były raczej bezsensowne. Na marginesie dodam, że nawet często mam wątpliwości czy tak świetne dostosowanie reklamy do moich bieżących potrzeb, to przypadek, czy może jednak świadome targetowanie reklamy.

Informacje o potencjalnym odbiorcy reklamy

Przedmiotowa kwestia na gruncie prawa wiąże się przede wszystkim z przetwarzaniem danych osobowych. Oczywiście o ile spełnione są przesłanki definicji danych osobowych. Dzisiejszy zakres śledzenia ruchu internetowego skłania jednak do przyjęcia, że większość użytkowników Internetu jest zidentyfikowanych. Czasami nawet ta identyfikacja jest pełna wskutek choćby popularności różnego typu kont na portalach społecznościowych.

Trzeba też zwrócić uwagę, że kwestia reklamy może mieć znaczenie wykraczające poza zagadnienia marketingowe. Działania reklamowe jednej ze europejskich społek amerykańskiej firmy Google stały się choćby przyczynkiem do statuowania na terytorium Unii Europejskiej prawa do bycia zapomnianym w wyszukiwarce internetowej. Miarodajny jest w tym zakresie wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 13.05.2014 r. (sygnatura C-131/12). Sprawa ta dotyczyła sporu Google Spain SL i Google Inc. przeciwko Agencia de Protección de Datos (AEPD) i Mario Costeja González.

Nowe regulacje

Istotne zmiany w tytułowej problematyce mogą wiązać się z rozpoczęciem stosowania nowej (unijnej) regulacji o danych osobowych, czyli rozporządzenia nr 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych. Jest to tzw. ogólne rozporządzenie o ochronie danych.

W szczególności warto podkreślić znaczenie przepisu art. 3 wspomnianego rozporządzenia. Określa on terytorialny zakres stosowania tego aktu prawnego. Zgodnie z przywołanym uregulowaniem rozporządzenie to ma zastosowanie do przetwarzania danych osobowych osób przebywających w Unii Europejskiej, przez podmiot niemających jednostek organizacyjnych na terytorium Unii Europejskiej, jeżeli czynności przetwarzania danych osobowych wiążą się z:

  • oferowaniem towarów lub usług takim osobom
  • lub monitorowaniem ich zachowania.

Monitorowanie zachowań konsumentów, a to jest przecież niezbędne dla spersonalizowania reklamy, stanowiłoby będzie zatem przesłankę związania unijnymi regulacjami podmiotów spoza Unii Europejskiej.

Platforma ODR

Na wstępie wyjaśnię dwa skróty, którymi będę się posługiwał w dalszej części wpisu: ADR (Alternative Dispute Resolution) to alterentywne metody rozstrzygania sporów, zaś ODR (Online Dispute Resolution) to „elektroniczne” alterentywne metody rozstrzygania sporów. Z kolei będąca tematem wpisu platforma ODR to prowadzony przez Komisję Europejską interaktywny portal internetowy (link do platformy ODR). Platforma ta powstała na potrzeby rozwiązywania sporów w handlu elektronicznym. Dzięki niej konsumenci mogą zainicjować drogą elektroniczną postępowanie ADR (polubowne lub mediacyjne), a podmiot rozwiązujący spór może dzięki niej kontaktować się ze stronami. Platforma ODR umożliwiając wszczęcie i prowadzenie postępowania ADR stanowi pozasądowe drogę rozwiązania sporu, stanowiąc tym samym alternatywę względem zwykłych sądów.

Platforma ODR w praktyce

Platforma ODR hipotetycznie miała zostać uruchomiona w styczniu 2016. Faktycznie zaczęła działać dopiero w lutym 2016. Jednak Polska w całości została „podłączona” do platformy ODR dopiero w marcu 2017 r., co nie oznacza jednak, że polscy konsumenci i polscy przedsiębiorcy nie mogli do tego czasu korzystać z tej platformy. Mogli. Jednak spraw nie mogły załatwiać polskie podmioty ADR.

Nasze polskie opóźnienie w znacznej mierze było konsekwencją przedłużających się prac nad polską ustawą o pozasądowym rozwiązywaniu sporów konsumenckich. Ustawa ta została uchwalona dopiero w dniu 23.9.2016. Do dziś zresztą wciąż do platformy nie jest podłączonych kilka krajów Unii Europejskiej (tj. Hiszpania, Rumunia i Chorwacja).

Pomimo że wiele państw z opóżnieniem umożliwiło krajowym podmiotom ADR korzystanie z infrastruktury platformy ODR, to jednak dotąd wiele skarg załatwiono za jej pośrednictwem. Dotąd za pomocą platformy ODR wniesiono prawie 33 tys. skarg (zdecydowanie najwięcej skarg związanych jest z Niemcami i Wielką Brytania, czyli albo konsument, albo sprzedawca pochodzi z tych krajów). Skarg od konsumentów z Polski lub przeciwko przedsiębiorcom z Polski uzbierał się dotąd niecały 1 tys. spraw.

Mankamentem obecnego stanu rzeczy, który może rzutować na ograniczoną popularność platformy ODR jest niewielka liczba polskich podmiotów ADR podłączonych do platformy ODR. Aktualnie jedynie pięć podmiotów ADR ma siedzibę w Polsce, tj.:

  • Prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej
  • Stowarzyszenie Praw Pasażerów Przyjazne Latanie
  • Związek Banków Polskich Bankowy Arbitraż Konsumencki
  • Rzecznik Finansowy
  • Rzecznik Praw Pasażera Kolei przy Prezesie Urzędu Transportu Kolejowego

Dla porównania – podmiotów ADR z Niemiec jest 22, a z Wielkiej Brytanii 43. Co więcej, wszystkie polskie podmioty ADR są sektorowe (jedynie z branży telekomunikacyjnej, finansowej i transportowej), zaś w podmioty z innych krajów, nawet jeśli nie ma ich wiele, to jednak mają często ogólny profil działalności. Konsumenci mieszkający w Polsce muszą zatem nierzadko korzystać z tych zagranicznych podmiotów ADR zamiast polskich.

Jakie sprawy można załatwić za pomocą platformy ODR?

Zakres zastosowania platformy ODR jest generalnie szeroki. Co oczywiste musi to być jednak spór konsumencki, a zatem klienta ze sprzedawcą (czasami dopuszczalny jest też spór sprzedawcy z klientem, czyli, że to przedsiębiorca wnosi skargę przeciwko konsumentowi).

Spory muszą być również związane z obrotem elektronicznym, czyli dotyczyć internetowych umowy sprzedaży lub umowy o świadczenie usług (choć brzmi tajemnieczo, to warto podkreślić, że taki zakres obejmuje przede wszystkich zwykłe zakupu towaru lub usługi w sklepie internetowym.

Spory nie muszą jednak być międzynarodowe. Mogą być typowo krajowe. Przykładowo, możliwe jest zatem, aby przy pomocy platformy ODR konsument mieszkający w Polsce dochodził roszczeń wzgledem sklepu internetowego z siedzibą też w Polsce. Dotąd prawie 64% spraw to właśnie sprawy o charakterze krajowym.

Obecnie sprawy jakie wpłynęły poprzez platformę ODR dotyczą głównie sklepów odzieżowych, linii lotniczych, sprzętu komputerowego i innych artykułów elektronicznych.

Linki do „platforma ODR”

Przedsiębiorcy sprzedający w Internecie towary i usługi mają obowiązek zamieścić na swojej stronie internatowej link do tej platformy. Wiele sklepów (usługodawców) zamieściło już dawno te linki. Faktycznie linki te nie tylko ułatwiają odnalezienie platformy ODR w Internecie, ale przede wszystkim promują alternatywne metody rozwiązywania sporów.

Moja książka

Więcej informacji o platformie ODR w mojej nowej książce „Internetowy system pozasądowego rozstrzygania sporów konsumenckich w Unii Europejskiej. Komentarz” (wydanej przez wydawnictwo DIFIN).

Dropshipping a prawo

Po wzroście popularności zakupów w polskich i europejskich sklepach internetowych przyszedł czas na sklepy, znajdujące się na innych kontynentach. Popularnym rozwiązaniem związanym z takim zjawiskiem jest  dropshipping. Szczególnie atrakcyjne są w tym zakresie dwa rynki: amerykański oraz azjatycki. W pierwszym przypadku pierwszorzędne znaczenie ma kwestia znajomości języka i zaufania do tamtejszego regionu. Co do drugiego zaś rynku stymulatorem do spoglądania w tym kierunku jest niska cena. Dropshipping w praktyce wiąże się głównie z tymi rynkami, a zwłaszcza z drugim ze wspomnianych.

Czym jest dropshipping w światle prawa?

Dropshipping trudno jednoznacznie zakwalifikować, ponieważ może przybierać różne postacie. Zawsze będzie to jakaś forma pośrednictwa w dokonywaniu zakupów. Problem tkwi w jednak w okoliczności, że najczęściej jest to zakumuflowane pośrednictwo. 

Kupujący nie ma świadomości, że towary kupuje nie u pośrednika, ale u kogoś innego. Nie chodzi jednak o celowe ukrywanie tego faktu. Raczej o sytuacje, w której konsument kierując się przyzwyczajeniami robi zakupy bez wnikliwej analizy informacji.

Ochrona konsumencka

Konsumenci są szczegolnie chronieni, stąd przysługuje im szereg specjalnych uprawnień. Wybranym kwestią z tego zakresu będzie poświęcony niniejszy wpis. Na marginesie jedynie warto wskazać, że problematyka dropshipping to również wątpliwości w zakresie obciążeń publiczych.

Szczegolnie istotnym prawem konsumenta jest możliwość zwrotu towaru w ciagu 14 dni. Uprawnienie to wynika wprost z dyrektywy Unii Europejskiej i zostało implantowane (a wręcz przepisane) do prawa krajowego państw członkowskich. W związku z tym jest to nie tylko rozwiązania znane polskiemu prawo, ale całemu prawodawstwu państw członkowskich Unii Europejskiej. Gdy konsument w Unii Europejskiej dokonuje zakupów zazwyczaj jest przekonany, że będzie miało zastosowanie europejskie prawo konsumenckie.

Niecodzienność przedmiotowej sytuacji prawnej wynika przede wszystkim z faktu że konsument dokonując transakcji rzadko korzysta z pomocy pośrednika. Zazwyczaj zakupy przebiegają w ramach stosunków pomiędzy konsumentem i sprzedawcą (przedsiębiorcą). Tymczasem w dropshippingu pojawia się pomiędzy nimi pośrednik. W efekcie taki model jest nierzadko niezrozumiały dla konsumentów. Może zaistnieć nawet problem, czy takiego pośrednika, z punktu widzenia prawa, nie należy po prostu traktować jako sprzedawcę? Nie można tego wykluczyć.

Taka forma świadczenia usług niesie ze sobą zatem istotne ryzyko prawne. Sprzedawca nierzadko nie będzie potrafił (ze względu braku możliwości technicznych) spełnić wszystkich obowiązków wynikających z prawa konsumenckiego. Ryzyko w tym zakresie może przełożyć się na ryzyko biznesowe. Przy czym, generalnie ujmując, to gdyby pominąć kwestie prawne dropshipping ryzyko biznesowe jest relatywnie niewielkie. Przede wszystkim nie ma potrzeby ponoszenia nakładów na towar, który mógłby się nie sprzedać. Nadto można oferować ogromną liczbę towarów.

Brexit a prawo gospodarcze dla e-sklepów

Często wydaje się, że dla handlu elektronicznego granice państwowe nie mają znaczenia. Nie jest to prawda. Brexit istotnie pogorszy sytuację prawną biznesów internetowych zlokalizowanych w Wielkiej Brytanii, ale kierujących dotąd swoją ofertę na cały rynek europejski.

Unijne prawo stwarza dobre warunki dla e-commerce

W ostatnich latach z inspiracji Unii Europejskiej dokonano wielu zmian prawnych mających na celu rozwój transgranicznego handlu elektronicznego. Widać tego efekty (choć oczywiście nowe prawo to nie jedyny czynnik). Coraz bardziej zaciera się dla konsumenta różnica pomiędzy zakupami w polskim i europejskim sklepie internetowym.

Dzięki prawu Unii Europejskiej konsument ma podobne, a najczęściej wręcz identyczne, przywileje w każdym unijnym e-sklepie. Choć przepisy konsumenckie są rozbudowane i kłopotliwe dla sprzedawców, to w ogólnym rozrachunku sprzyjają rozwojowi e-commerce. Regulacje te tworzą zakupy online relatywnie bezpiecznymi. W efekcie rozwiewają obawy klientów i budują renomę internetowych zakupów. Wyjście Wielkie Brytanii z Unii Europejskiej oznacza rezygnacja z europejskiego prawa konsumenckiego.

W takim stanie rzeczy, dla konsumentów z Unii Europejskiej, zakupy online w Wielkiej Brytanii nie będą pod względem prawnym zbyt atrakcyjne. W przypadku pozaunijnych e-sklepów, w razie zgrzytów, uznanie roszczenia konsumenta faktycznie zależy jedynie od dobrej woli sprzedawcy. Sądowe dochodzenie roszczeń jest wtedy nieopłacalne, gdyż koszty obsługi prawnej są znacznie większe niż korzyści z wygrania sprawy o drobne roszczenie.

Warto dodać, że Polacy często dokonywali dotąd zakupów w brytyjskich sklepach internetowych. Wynikało to z wielu powodów, m.in. było konsekwencją wyboru Wielkiej Brytanii przez wiele globalnych marek jako przyczółka na całą Europę. Nierzadko również Polacy, zachęceni korzystnymi warunkami prowadzenie biznesu w Wielkiej Brytanii, decydowali się na „ulokowanie” tam swoich e-sklepów. Dlatego właśnie stworzyłem niniejszy wpis. Brexit może istotnie uderzyć w prowadzone przez Polaków e-biznesy.

Niepewność prawa po Brexit

Wprawdzie może być tak, że po Brexicie Wielka Brytania utrzyma dotychczasowe regulacje konsumenckie, w tym poprzez EOG. Nie rozwiąże to jednak kluczowego problemu jakim jest niepewność prawa. Transgraniczne zakupy w sklepie zagranicznym mają sens jeśli są proste. Tylko wtedy jest szansa na masową sprzedaż.

Sprzedawca i klient nie będą przecież dokonywali dogłębnej analizy prawnej przy każdych drobnych zakupach, w tym sprawdzali czy Wielka Brytania wciąż ma takie samo prawo jak Unia Europejska. Musi istnieć w tym zakresie znaczny stopień gwarantowanej standaryzacji prawa. Tylko przy zakupach w sklepach internetowych w Unii Europejskiej jest pewność co do stanu prawnego.

W świetle e-commerce Brexit oznacza zatem odłączenie się Wielkiej Brytanii od  ujednoliconego europejskiego rynku handlu elektronicznego. Prawdopodobnie nawet jeszcze korzystniejsze niż obecnie warunki prowadzenia biznesu w Wielkiej Brytanie po Brexit nie wystarczą do zrekompensowania e-sklepom negatywnych konsekwencji oderwania od zestandaryzowanego europejskiego rynku e-commerce.

Brexit pogorszy warunki handlu elektronicznego

Niezależnie od problematyki ochrony konsumentów oczywistą przeszkodą mogą okazać się cła. Nie chodzi nawet o ich wysokość, ale o sam fakt, że będzie granica celna. Nadto różnice kursowe i konieczność przewalutowywania mogą okazać się nie mniejszą barierą finansową. Skomplikuje się również znacznie problematyka podatków. Obowiązki celne bezpośrednio wpłyną zresztą nie tylko na finanse, ale spowodują problemy z transportem, co może okazać się decydującym czynnikiem. To sprawny i relatywnie tani transport czyni przecież opłacalnymi zakupy w zagranicznych (unijnych) sklepach internetowych.

Oczywiście większość negatywnych zjawisk spowodowanych przez Brexit będzie można przezwyciężyć. Pojawia się jednak w tym zakresie inny problem. Mianowicie może okazać się, że zakupy w brytyjskich e-sklepach po Brexicie będą wymagały podjęcia podobnych czynności jak w przypadku zakupów w sklepach zlokalizowanych na innych kontynentach. Przykładowo w amerykańskich sklepach interentowych. W takiej zaś sytuacji większość konsumentów może woleć zakupy w tych drugich, ponieważ najcześciej ceny są tam niższe, a ryzyko prawne takie samo. O ile w ogóle zdecydują się ich dokonać poza Unią Europejską.

Gotowe szablony regulaminów sklepów internetowych

Przedsiębiorca zakładający sklep internetowy musi zamieścić na swojej witrynie regulamin. Powinien on być dobrze skomponowany pod względem prawnym, czyli nie mieć ani za mało, ani za dużo treści. Jeśli będzie zbyt krótki, to prawdodpobnie nie zostaną zawarte w nim wszystkie informacje, których podanie konsumentowi jest wymagane przez prawo. Z kolei jeśli regulamin będzie rozbudowany, to istnieje spore ryzyko, że znajdą się w nim postanowienia sprzeczne z prawem, w szczególności z prawem konsumenckim.

Regulamin sklepu internetowego szczegółowo określa model sprzedaży (o ile nie jest całkowicie zwyczajny) i jak taki stanowi dla konsumenta opis sposobu dokonania zakupu. Jak stworzyć regulamin? Można albo napisać samemu, albo zlecić adwokatowi lub radcy prawnemu. W ostatnich latach często korzysta się z pomocy nieprawniczych podmiotów (tj. być może pracują w nim prawnicy, ale nie są to kancelarie prawne) sprzedających „gotowce”, czyli zestandaryzowany regulamin, który z uwagi na swą ogólność jest adekwatny do działalności wielu podmiotów. Właśnie tych ostatnich dotyczy niniejszy wpis.

Aby posługiwanie się gotowymi szablonami sklepów internetowych było jednoznacznie dobrym rozwiązaniem powinny być one:

  • idealne,
  • i nie naruszać cudzych praw autorskich (regulamin jako taki może być traktowany jako utwór podlegający ochronie prawnoautorskiej).

Główny problem z prawem konsumenckim, które bezpośrednio wpływa na treść regulaminów, wynika z niestałości tego prawa. Nawet gdyby uznać, że regulamin był idealny w danym dniu, to po kilku dniach, a tym bardziej po latach, może już okazać się błędny. Zmianie ulega nie tylko treść przepisów prawa konsumenckie, ale też twórczo rozwija się orzecznictwo.

W praktyce korzystanie z gotowych wzorców nie sposób jednoznacznie ocenić. Jako niewątpliwe zalety należy wskazać:

  1. niski koszt,
  2. szybki czas jego uzyskania,
  3. łatwość w zrozumieniu treści (z uwagi na zestandaryzowanie treści),
  4. zasadę „w grupie raźniej” (podświadomie przyjmuje się, że skoro inne sklepy mają takie same regulaminy, to pewnie są one dobre).

Natomiast do wad posługiwania się standardowymi szablonami regulaminów zaliczyć można:

  1. brak możliwości stworzenia sklepu, który wyróżniałby się na rynku pod względem sposobu świadczenia usługi (ten sam towar można przecież sprzedawać na różne sposoby),
  2. brak elastyczności, czyli niemożność dopasowania regulaminu do swoich potrzeb,
  3. nieuwzględnianie zmieniających się regulacji prawnych,
  4. ryzyko powtarzania błędów innych podmiotów.

Część wad jest eliminowana przez korzystanie z usług wspomnianych powyżej, nieprawniczych, ale wyspecjalizowanych, podmiotów zajmujących się kompleksową obsługą sklepów. Dostarczają one pakiety niezbędnych dokumentów, ale też je aktualizują w ramach abonamentu. Czasami nawet podmioty te nie tylko świadczą pomoc o charakterze formalnym, ale też zajmują się kwestiami logistycznymi i magazynowymi.

Prawdopodobnie najgorszym sposobem zdybycia regulaminu jest jego skopiowanie bezpośrednio ze strony innego sklepu internetowego. Pierwsze niebezpieczeństwo z tym związane, to narażenie się na zarzuty w zakresie naruszenia prawa autorskich do tego regulaminu. Drugi problem, bardzo częsty, to kopiowanie sprzecznych z prawem postanowień regulaminowych. Nawet największe sklepy internetowe mają nieprawidłowe regulaminy, zatem nie eliminuje tego ryzyka kopiowanie od największych.

Dobry regulamin musi charakteryzować się następującymi cechami:

  • zawierać wszystkie informacje wymagane przez prawo, w tym w zakresie obowiązków informacyjnych względem konsumenta,
  • nie zawierać niedozwolonych klauzul.

Jak wcześniej zasygnalizowano prawo jest zmienne i raz stworzony regulamin powinien być stale monitorowany pod względem nowości w prawie. Co istotne, z zasady prawo konsumenckie zostało skontrowane w taki sposób, że w centralnym miejscu stawia konsumenta. W razie sporu pomiędzy przedsiębiorcą i konsumentem, wynikającego z niejasności w regulaminie pierwszorzędne znaczenie będzie miała zatem  ochrona konsumenta, a nie interes przedsiębiorcy.

Dane podlegające ustawie o ochronie danych osobowych

W ostatnim czasie kilkukrotnie byłem pytany przez startup’owców o prawne możliwości posługiwania się danymi osobowymi na użytek prowadzonych przez nich portali internetowych. Najczęściej kwestie te dotyczą albo danych zbieranych przy zakładaniu konta (profilu) na tym portalu, albo prezentowaniu danych osobowych w celach informacyjnych. Oba przypadki są wielowątkowe i nie sposób zwięźle ukazać je w oderwaniu od struktury, funkcjonalności oraz przyczyn powstania konkretnego portalu internetowego.

Przedstawić chciałbym tylko jedną kwestię, która jest kluczowa, gdyż na tym polu często następuje niezrozumienie czym w ogóle jest ochrona danych osobowych. Pomyłki często wynikają z mylenia jej z ochroną dóbr osobistych (imię i nazwisko to również dobro osobiste), gdy tymczasem jest to całkowicie odrębne zagadnienie. Dla ochrony danych osobowych nie ma znaczenia czy narusza się czyjeś dobra osobiste. Działa to też w drugą stronę – działanie w interesie osoby, której dotyczą dane osobowe, np. reklamując ją, nie powoduje, że nie trzeba stosować ustawy o ochronie danych osobowych. Na marginesie jedynie wspomnę, że argument o bezpłatnym reklamowaniu kogoś, chyba kompletnie nigdy nie ma znaczenia prawnego, a tym samym taka linia obrony nie będzie skuteczna.

Wracając jednak do meritum – jednym z głównych problemów jest niewłaściwe pojmowanie danych osobowych. Czasami mogłoby się wydawać, że jak tych danych osobowych jest mało lub są one niezbyt istotne, to nie ma potrzeby stosowania ustawy o ochronie danych osobowych. To błędne podejście. Choć zakres danych ma znaczenie dla oceny proporcjonalności i celowości przetwarzania danych (co wynika z reguły niegromadzenia danych osobowych ponad potrzebę), to w zasadzie nie odgrywa większej roli dla określenia czy stosuje się ustawę czy nie (ze wszystkim tego konsekwencjami, jak choćby obowiązek rejestracji u GIODO, umożliwienia dostępu do danych i bezpieczeństwa).

Dla przedmiotowego zagadnienia miarodajny jest art. 6 ustawy o ochronie danych. Zgodnie z nim za dane osobowe uważa się wszelkie informacje dotyczące zidentyfikowanej lub możliwej do zidentyfikowania osoby fizycznej. Ustawa nie wymienia zatem konkretnych kategorii danych, lecz określa tak generalnie. Wskutek tego  zmniejszenie stopnia identyfikacji nie powoduje, że takie dane przestają być danymi osobowymi. Ponadto zwrócić należy uwagę, że zgodnie z przywołanym przepisem osobą możliwą do zidentyfikowania jest osoba, której tożsamość można określić bezpośrednio lub pośrednio, w szczególności przez powołanie się na numer identyfikacyjny albo jeden lub kilka specyficznych czynników określających jej cechy fizyczne, fizjologiczne, umysłowe, ekonomiczne, kulturowe lub społeczne. Wreszcie trzeba mieć na uwadze, że specyfika internetu spowodowała powstanie szczególnych informacji identyfikujących, jak choćby numer IP. Co więcej, wiele identyfikujących tego typu danych internetowych nierzadko „narzuca się” samych. Nie trzeba ich zatem ustalać lub pobierać manualnie, ale wyskakują one jako funkcjonalność systemów obsługujących infrastrukturę przestrzeni wirtualnej.

Nie każde przetwarzanie danych osobowych podlega jednak ustawie o ochronie danych osobowych. Przewidzianych jest kilka wyłączeń co do podmiotowego i przedmiotowego zakresu zastosowania ustawy o ochronie danych osobowych, przy czym zazwyczaj raczej nie będą one zachodziły w obecnych realiach przedsięwzięć internetowych. Zwłaszcza, że są to wyjątki i jako takie należy je interpretować ściśle.

Towary bespoke a prawo do zwrotu

Widocznym trendem w sklepach internetowych, w tym sieciowych, jest wprowadzanie towarów stworzonych według szczególnych preferencji kupującego, co nierzadko nazywa się górnolotnie i niezbyt precyzyjnie rzeczami bespoke. Pomijając nieścisłość tego określenia, chodzi o wszystkie towary, które nie są standardowe. Towary bespoke są skrajnym tego przykładem, ponieważ od podstaw są szyte na miarę. W praktyce  najczęściej mamy do czynienia z różnie pojmowaną personalizacją, niekoniecznie chodzi o nanoszenie inicjałów lub imienia, ale o dodanie jakiś indywidualnych cech.

Takie towary w świetle prawa są rzeczami nieprefabrykowanymi (wyprodukowane według specyfikacji konsumenta) i jako takie w oparciu o art. 38 pkt 3 ustawy o prawach konsumenta nie mogą być zwracane bez podania przyczyny w ciągu 14 dni. Nie wyklucza to jednak możliwości „reklamowania” towaru. Jeśli towar ma wady, to konsument ma prawo do zgłaszania zastrzeżeń jak przy każdym zakupie.

Niekoniecznie jednak każdy towar „na zamówienie” jest towarem niepodlegającym zwrotowi. Oznaczenie przez sklep towaru jako „na zamówienie” nie jest jednoznaczne z tym, że nie jest to towar prefabrykowany.  Taki towar zazwyczaj będzie mógł zostać zwrócony, jeśli nie został, na życzenie konsumenta, nierozerwalnie połączony z jakimiś cechami go indywidualizującymi.

Personalizacja lub łączenie towaru z jakąś indywidualną usługą (przykładowo: przeróbki krawieckie lub rzemieślnicze), powoduje, że towar nie może zostać zwrócony przez konsumenta. Jest to wymierna korzyść dla sklepu internetowego (oprócz kwestii podniszczenia towaru można wskazać na konieczność pokrycia kosztów przesyłki przez sklep). Moda na indywidualizacje rzeczy sprzyja zatem sklepom internetowym, ale też pozwala konsumentom cieszyć się niepowtarzalnymi towarami.

Reklama w newsletterze blogera

Rośnie wśród blogerów popularność rożnego typu newsletterów, który niewątpliwie jest narzędziem służącym budowaniu relacji, utrzymywaniu zainteresowania i stymulowaniu zaangażowania, czyli szeroko ujmując – tworzenia społeczności. Choć nie jestem do żadnego newslettera zapisany, to wydaje mi się, że dość łatwo wkroczyć nimi w obszar niedozwolonego SPAMu. W świetle prawa to co potocznie nazywamy SPAMem, to niezamówiona informacja handlowa w rozumieniu ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną.

Sednem SPAMu jest brak zgody. Jeśli nie wyrażono zgody na otrzymywanie informacji handlowych, w szczególności reklam, to mamy do czynienia ze SPAMem. Co istotne, zgoda nie może być domniemana lub dorozumiana. Musi być zatem jednoznaczna. Samo zapisanie się na newsletter nie oznacza zgody na przesyłanie informacji handlowych, chyba że wyraźnie wskazano przy zapisywaniu, że może być ono rozsyłana.

SPAMowanie może mieć mieć w takich sytuacjach dwoisty charakter. Po pierwsze, informacją handlową może być sama reklama wpisu na blogu. Choć tutaj istniałby jednak pewne możliwość obrony przed zarzutem SPAMowania, gdyż można byłoby twierdzić, że właśnie istotą newslettera jest informowania o najnowszych wpisach na blogu (aczkolwiek nie jest to regułą, ponieważ nierzadko newslettery zawierają treści niedostępne na blogu. Po drugie, w newsletterze mogą być zawarte, pośrednio lub bezpośrednio, reklamy produktów promowanych przez blogera, analogicznie do reklam zamieszczanych na blogu (tzw. wpisy sponsorowane). Tutaj sytuacja jest już gorsza. Podobnie jeśli newsletter zawierałby wprawdzie jedynie informacje o wpisach na blogu, ale wpisy te zawierałby reklamę produktów. Wtedy również byłaby to informacja handlowa zawarta w newsletterze.

Trzeba zatem uważa z rozsyłaniem newsletterów, ewentualnie przy zbieraniu zapisów na niego, należy wprost żądać od czytelników zgody na otrzymywanie informacji handlowych.

Kupiony w Internecie, odebrany osobiście w sklepie

Dziś chciałem dokonać zakupu w bardzo znanym internetowym sklepie z elektroniką. Przeglądam zakładkę dotyczą warunków transakcji i widzę zastrzeżenie, że nie można dokonać zwrotu towaru w przypadku jego odbioru w sklepie stacjonarnym. Nawet nie jest to zapis ukryty w regulamienie, ale wyciągniety na wierzch strony internetowej. Kontekst wskazuje, że chodzi o zwrot towaru bez podania przyczyny.

Pisałem już o tym we wpisie z 28.8.2015 r. Wtedy jeszcze nie spotkałem się wprost z takim zapisem w regulaminie, lecz zjawisko znałem z praktyki. Teraz zatem mam konkretny sklep i myślę, że wiele innych sklepów ma podobne wyobrażenie działania prawa do zwrotu, ale nie wskazuje na to wprost w regulaminie lub stronie internetowej.

Uważam, że taki zapis stanowi niedozwoloną klauzulę umowną i nie wiąże konsumenta. Innymi słowy, jeśli zakupów dokonało się w Internecie, a towar odebrało w sklepie stacjonarnym, to wciąż jest to transakcja internetowa. W konsekwencji, towar może być zwrócony w ciągu 14 dni bez podania przyczyny.

Niezamówione towary i usługi, czyli o ciekawym podejściu do marketingu

Od kilku dni czytam historię o handlowcy pewnego banku, który w ramach „promocji”, jak wynika z okoliczności przy okazji jakiegoś wydarzenia (bank miał tam stoisko partnerskie lub coś w rodzaju punktu do szybkiego zawierania umów), dał dziecku zabawkę, a rodzicom powiedział, że jak chcą, aby dziecko mogło ją zatrzymać, to muszą zawrzeć umowę o kartę kredytową. Rodzice nie chcieli karty, toteż handlowiec zabrał dziecku zabawkę.

Pomijam kwestię moralnej oceny takich działań handlowych. Skupię się na prawnym aspekcie tej sytuacji. Wydaje mi się, że można przyjąć (w uproszczeniu przedstawiając), że zabawka ta w chwili jej wręczenia dziecku, stała się jego własnością. Bank nie mógł jej zabrać „zwrotnie”, a jak to zrobił, to przetrzymuję rzecz, która jest już własnością tego dziecka.

Wynika to z traktowania tego dziecka jako konsumenta. Zgodnie zaś z art. 5 ust. 1 ustawy o prawach konsumenta spełnienie świadczenia niezamówionego przez konsumenta, o którym mowa w art. 9 pkt 6 ustawy o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym, jest „na ryzyko” przedsiębiorcy. Sformułowanie „na ryzyko” można rozumieć, że skoro dano komuś zabawkę, to ją po prostu „dano”, a to czy zwrotnie ta osoba zechce się odwdzięczyć zawarciem umowy z bankiem, to już jest bez znaczenia, ponieważ bank „ryzykuje” w tym zakresie. Odrębna sprawa to rozważanie czy dziecko miało zdolność do czynności prawnych  i jakie ma to znaczenia w takiej sytuacji. Ale wydaje mi się, że nie zmienia to istoty rzeczy tego przypadku

Nadto problemem może być kwalifikacja w świetle przywołanego art. 9 pkt 6 ustawy o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym, ponieważ przepis ten odnosi się do żądania zapłaty lub zwrotu towaru za niezamówiony produkt, a nie tyle o daniu produktu i żądaniu zawarcia umowy o usługę bankowe. Jednak można to traktować jako żądanie swoistej (niepieniężnej) zapłaty.